Wiktor Świetlik: Zrób sobie sam Jana Tomasza Grossa

2011-01-13 3:00

Winston Churchill stwierdził, że nie musi martwić się, jak zapamięta go historia, bo sam ją napisze. Tak też zrobił. Churchill, nie tylko wielki polityk, ale też płodny, lekko piszący, historyk, do dziś jest jednym z najpoczytniejszych autorów w Wielkiej Brytanii i konsekwentnie wygrywa plebiscyty na Brytyjczyka wszech czasów. Polacy po 1989 roku znaleźli jednak odmienny patent - swoją historię pozwolili rozpropagować innym.

Taka metoda może nie jest skuteczniejsza, ale za to wesoła i emocjonująca jak rosyjska ruletka. Czasem się uda, i trafi się nam Norman Davies. Coś tam niekiedy pokręci, ale generalnie z zapałem propaguje naszą historię, świetnie zresztą na tym zarabiając. Jeśli jednak mamy pecha, to za nasze dzieje biorą się Jan Tomasz Gross albo ludzie z niemieckiego Związku Wypędzonych. Wtedy okazuje się, że historia II wojny światowej składa się z dwóch etapów: polskich mordów na Żydach, a potem polskich mordów na Niemcach.

Mamy owszem wielu własnych bardzo pracowitych historyków. Mamy wiele obszernych syntez, elaboratów, zbiorów dokumentów. Problem w tym, że większość książek, a tym bardziej prac naukowych, pisanych przez współczesnych polskich historyków jest tak strawna dla zwykłego czytelnika jak tatar dla wegetarianina. Czy więc nasi chłopcy od przeszłości - poza kilkoma wyjątkami - nie potrafią pisać po ludzku?

Nie wiadomo. Może potrafią, ale większości po prostu nie wypada. Poważny naukowiec może u nas pisać niezrozumiale, bełkotliwie, ale nie lekko, bo wtedy popada w "popularyzatorstwo" lub "publicystykę", co szacowne grono naukowe traktuje podobnie jak niegdyś egzekutywa Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej "odchylenie nacjonalistyczne".

"W sferze faktów nie ma w książce Grossa nic nowego" stwierdza Michał Olszewski z "Tygodnika Powszechnego". Bo i nie musi być. Schemat jest wręcz banalny. Rodzimy gryzipiórek latami zbiera informacje, traci wzrok w archiwach, znajduje ostatnich żyjących świadków. Z tego, co uzbiera, tworzy obszerny zbiór dokumentów, któremu towarzyszy sucha i obiektywna analiza. Dzieło to ląduje w archiwum instytutu, w którym gryzipiórek pracuje, a także w Bibliotece Narodowej, bo wypada wysłać tam "egzemplarz obowiązkowy".

Gryzipiórek zarabia grosze, zyskuje doktorat i rzecz bezcenną: uznanie kolegów. Za to do Biblioteki Narodowej wpada przybysz zza granicy, bierze dzieło gryzipiórka, wybiera pasujące mu pod tezę fakty (niepasujące pomija), łączy je w barwną opowieść, a wszystko okrasza soczystym komentarzem. Jego książka robi międzynarodową karierę, a on sam zarabia krocie. Gryzipiórkowi pozostaje lament, że znowu nam naszego polskiego zęba wybili i powtarza smutno mantrę, iż historię piszą zwycięzcy.

To nieprawda. Wystarczy spojrzeć na gigantyczne rozmiary paryskiego grobowca cesarza Francuzów Napoleona, który w końcu był wielkim europejskim przegranym. Ale jedno jest pewne - historii na pewno nie piszą nudziarze. Gross to wie i ogrywa nas jak dzieci.