Pierwsze starcie stoczyłem w warszawskim zagłębiu biurowym na Mokotowie. Rzadko w tym biurowym mrowisku bywam i nie żałuję. Parkować nie na zakazie tam się nie da, bo nieliczne miejsca parkingowe są zajęte już wcześnie rano. Zatrzymałem się więc na zakazie, ale tak, bym nikomu nie przeszkadzał i powędrowałem do sklepu obok kupić sobie wodę. Dosłownie w ciągu sekundy pojawili się dzielni strażnicy i zdążyli wezwać samochód do holowania innych samochodów. Skończyło się wierutną awanturą i moim małym kłamstwem, że zabrakło płynu w chłodnicy, więc auto zostawiłem na awaryjnych i powędrowałem go dokupić. Dowód? Półlitrowa butelka wody w ręce i awaryjne światła, które przezornie zostawiłem włączone.
Po wymianie zdań na temat tego, co kto może komu zrobić i kogo o co oskarżyć, panowie strażnicy łaskawie mnie puścili tylko z upomnieniem. Dodali na pożegnanie, że powinienem płacić co miesiąc tysiące złotych mandatów, bo na pewno parkuję tu codziennie. Jak widać, ludzie, którzy rzeczywiście ciężko tam pracują i parkują na zakazach, bo nie mają gdzie, zasługują ze strony służb miejskich na najwyższą pogardę. Szczególnie po wyborach, kiedy już wiadomo, że lud znowu zawierzył pani HGW, a skoro lud wybiera władzę, która nim gardzi, to władzy nie pozostaje nic innego, jak zachciankę tegoż ludu spełniać i gardzić nim jak najlepiej się da.
To sprawy błahe. Ale wysublimowanie rozmaitych narządów państwa w odpowiednim traktowaniu obywateli przyprawia o niekłamany podziw. Telewizyjny "Ekspres Reporterów" pokazywał historię wynalazcy, który do deskorolki przyczepił silniczek i wolno jadąc, testował taki twór. W USA poszedłby do urzędu patentowego i zarobił miliony dolarów. Co za banał. U nas dostał mandat, którego nie przyjął, więc policja ustala, jak to jest, że jeździł bez wykupionej polisy OC.
Siadając z bliskimi do wigilii, pamiętajmy też o nich. Tych wszystkich strażnikach, politykach, biurokratach. Urzędnikach z GUS każących przedsiębiorcom wypełniać wielostronicowe formularze i odpowiadać na pytania o liczbę posiadanych żurawi portowych. Kontrolerach ze skarbówki, którzy koszykarzowi Kordianowi Korytkowi niesłusznie zarzucili oszustwo, zabrali mu 90 tysięcy, a teraz nie chcą mu oddać, bo sprawa się przedawniła. O nich też pamiętajmy. To dla nich jest ten pusty talerz. Gdyby przy nim usiedli, może choć na chwilę przypomnieliby sobie, że są ludźmi.
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail