Jeśli, Drogi Czytelniku, sprawa wolności słowa to dla ciebie wyabstrahowany dylemat paru pismaków, to wybacz, ale nie zdziw się, kiedy twoją firmę zacznie niszczyć skarbówka, i nie będziesz miał komu się poskarżyć. I nie kręć głową ze zdziwieniem, kiedy poskarżysz się głośno na chamskiego wobec ciebie policjanta lub urzędnika, a w efekcie tego urząd lub komenda wytoczą ci proces karny.
W dwudziestowiecznych liberalnych demokracjach uznano, że państwo powinno nie tylko swobody wypowiedzi nie naruszać, ale ją chronić. Stąd rozmaite przepisy antykoncentracyjne, stąd zakazy inwigilacji dziennikarzy, gwarancje autonomii redakcji, legitymacje prasowe i ustawy o dostępie do informacji.
W polskim prawie prasowym istnieje zapis, że za używanie gróźb wobec dziennikarzy grożą 3 lata więzienia, a za tłumienie krytyki prasowej grzywna lub kara ograniczenia wolności. Gdyby egzekwowano ten przepis z taką gorliwością, z jaką ściga się w Polsce pomówienia, to rowy i trawniki zaroiłyby się od porządkujących je w ramach wykonywania kary urzędników, polityków, policjantów, a czasem sędziów i prokuratorów.
Jak wolność słowa chronić mają służby specjalne, które w końcu nie dość, że podsłuchiwały dziennikarzy (co na przykład w Niemczech jest zabronione), to na dodatek prominentny funkcjonariusz tychże służb używał owych nagrań w swoim procesie cywilnym, co już wyglądało na oczywiste naruszenie przepisów? Wyglądało - bo szef rządu - tego naruszenia się nie dopatrzył. Twardo stanął po stronie bezpieczniaka. Czy nie jest to oczywisty sygnał dla innych? "Jestem po waszej stronie, a nie rozwydrzonych pismaków". Szczególnie, że jakiś czas później ten sam Donald Tusk wygrażał w programie Tomasza Lisa, że dziennikarzom zabierze ulgę podatkową.
Łżewolnościowcy
Kolejne pomysły na ograniczanie dostępności stron internetowych, reglamentację czy konieczność rejestracji niektórych z nich, sprzedawane są pod szczytnymi hasłami walki z antysemityzmem, pedofilią czy faszyzmem. Tylko czy faktycznie o to chodzi? Można mieć wątpliwości, uwzględniając całokształt.
"Wolnościowy" rząd Donalda Tuska nie zrobił nic z paragrafem 212 pozwalającym skazywać dziennikarzy za zniesławienie z przepisów prawa karnego. Działania tego paragrafu doświadczył zresztą niedawno Jerzy Jachowicz, jeden z najbardziej doświadczonych polskich śledczych, można by powiedzieć, że nestor tego gatunku we współczesnej Polsce. Został uznany przez sąd za przestępcę, gdyż - zdaniem owego sądu - zniesławił w komentarzu byłego funkcjonariusza Służby Bezpieczeństwa.
Wolnościowy gabinet tworzony w większości przez polityków Platformy Obywatelskiej nie uznał za stosowne także zmienić przepisów pozwalających ścigać dziennikarzy za ujawnienie informacji z toczących się śledztw, pomimo że wszyscy wiedzą, do jakich absurdów one prowadziły.
Za stosowne uznano za to zmienić prawo dotyczące nadawania klauzul tajności dokumentów, pozwalając je zamieniać w sekretne papiery na podstawie bardzo ogólnych i szerokich definicji (np. interesu ekonomicznego kraju).
Palikot może, Świetlik nie
Bliżej Wschodu niż Zachodu lokuje nas jednak inny fakt - to, że w Polsce skrytemu za immunitetem politykowi wolno dużo więcej niż dziennikarzowi. Gdyby Janusz Palikot był felietonistą, mógłby się nie wypłacić. Charakterystyczne, że pogromca chamstwa w sieci Radosław Sikorski na Twitterze nazywa twórcę strony antykomor.pl kibolem. Jako poseł i szef MSZ może jeździć po kim chce bezkarnie.
Jak wynika z relacji wielu moich kolegów, którzy ostatnio stawali przed sądami, widoczny jest też mentalny problem - składy sędziowskie bywają nastawione do "pismaków" już z góry źle.
To także problem generalny. Nie radzimy sobie z akceptacją wolności słowa, tego, że ma ona także swój konieczny koszt i nie zawsze ładnie wygląda. Przez ostatnie lata zawrotną karierę robiło hasło wytrych "tabloidyzacja" mające oznaczać sprymitywizowanie dziennikarstwa.
Ale to ta straszna tabloidyzacja pozwoliła w ostatnich latach naruszyć nieco granice świata politycznych świętych krów, zajrzeć za żółte firanki. Żal mi Krzysztofa Piesiewicza, zasłużonego i porządnego człowieka, który wpakował się w aferę z prostytutkami i jestem daleki od ferowania wyroków moralnych. Ale jeśli senator RP opłaca się bandziorom, to powinniśmy o tym wiedzieć, bo nie jest on w stanie w sposób niezależny działać na korzyść nas, wyborców.
Podejrzani obrońcy
Problem mamy oczywiście nie tylko z rządzącymi. O wolność słowa zawsze troszczy się opozycja, ale gdy przestaje nią być, a staje rządem, zaczyna się martwić "rozbestwieniem mediów" i kombinuje, jak wprowadzać ograniczenia. Dlatego z dystansem traktuję deklaracje Jarosława Kaczyńskiego o chęci likwidacji artykułu 212 składane w wywiadzie dla "Gazety Polskiej Codziennie". Z dystansem traktuję też deklaracje SLD. Pamiętam, jak wyglądała TVP za ich czasów ze sztandarem eseldowskiego "obiektywizmu" Przemysławem Orcholskim na czele.
Z gwarancjami wolności słowa w Polsce nigdy nie było za dobrze, w prasie kryzys ekonomiczny niezależne dziennikarstwo doprowadził na skraj przepaści, a rząd zmierzał do tego, by zrobić na jej skraju potężny krok naprzód. Dominujące i dziś podejście celnie ujął niegdyś Janusz Szpotański: "Gdyby szarpiąc państwa dochód, każdy z was przy żłobie stał, miałby teraz i samochód, i etaty dwa w TV. Ale bredzić o wolności i ťz cenzurą - krzyczeć - precz!Ť - to zajęcie tępych gości, to doprawdy babska rzecz!".
Wiktor Świetlik
publicysta, redaktor prowadzący
Artykuł pochodzi z nowego tygodnika opinii: "to ROBIĆ!"Tygodnik to ROBIĆ! ukazuje się w każdy wtorek jako bezpłatny dodatek do Super Expressu. |