Wiktor Świetlik: Wolność słowa nie pachnie fiołkami, ale jest konieczna

2011-09-14 23:00

W Polsce skrytemu za immunitetem politykowi wolno dużo więcej niż dziennikarzowi. Elity polityczne popierają wolność słowa tylko wtedy, kiedy służy ona ich doraźnemu interesowi, ale generalnie nie zmieniają fatalnego prawa. To problem dla wszystkich, a nie tylko dla "pismaków"

Jeśli, Drogi Czytelniku, sprawa wolności słowa to dla ciebie wyabstrahowany dylemat paru pismaków, to wybacz, ale nie zdziw się, kiedy twoją firmę zacznie niszczyć skarbówka, i nie będziesz miał komu się poskarżyć. I nie kręć głową ze zdziwieniem, kiedy poskarżysz się głośno na chamskiego wobec ciebie policjanta lub urzędnika, a w efekcie tego urząd lub komenda wytoczą ci proces karny.

W dwudziestowiecznych liberalnych demokracjach uznano, że państwo powinno nie tylko swobody wypowiedzi nie naruszać, ale ją chronić. Stąd rozmaite przepisy antykoncentracyjne, stąd zakazy inwigilacji dziennikarzy, gwarancje autonomii redakcji, legitymacje prasowe i ustawy o dostępie do informacji.

W polskim prawie prasowym istnieje zapis, że za używanie gróźb wobec dziennikarzy grożą 3 lata więzienia, a za tłumienie krytyki prasowej grzywna lub kara ograniczenia wolności. Gdyby egzekwowano ten przepis z taką gorliwością, z jaką ściga się w Polsce pomówienia, to rowy i trawniki zaroiłyby się od porządkujących je w ramach wykonywania kary urzędników, polityków, policjantów, a czasem sędziów i prokuratorów.

Jak wolność słowa chronić mają służby specjalne, które w końcu nie dość, że podsłuchiwały dziennikarzy (co na przykład w Niemczech jest zabronione), to na dodatek prominentny funkcjonariusz tychże służb używał owych nagrań w swoim procesie cywilnym, co już wyglądało na oczywiste naruszenie przepisów? Wyglądało - bo szef rządu - tego naruszenia się nie dopatrzył. Twardo stanął po stronie bezpieczniaka. Czy nie jest to oczywisty sygnał dla innych? "Jestem po waszej stronie, a nie rozwydrzonych pismaków". Szczególnie, że jakiś czas później ten sam Donald Tusk wygrażał w programie Tomasza Lisa, że dziennikarzom zabierze ulgę podatkową.

Łżewolnościowcy

Kolejne pomysły na ograniczanie dostępności stron internetowych, reglamentację czy konieczność rejestracji niektórych z nich, sprzedawane są pod szczytnymi hasłami walki z antysemityzmem, pedofilią czy faszyzmem. Tylko czy faktycznie o to chodzi? Można mieć wątpliwości, uwzględniając całokształt.

"Wolnościowy" rząd Donalda Tuska nie zrobił nic z paragrafem 212 pozwalającym skazywać dziennikarzy za zniesławienie z przepisów prawa karnego. Działania tego paragrafu doświadczył zresztą niedawno Jerzy Jachowicz, jeden z najbardziej doświadczonych polskich śledczych, można by powiedzieć, że nestor tego gatunku we współczesnej Polsce. Został uznany przez sąd za przestępcę, gdyż - zdaniem owego sądu - zniesławił w komentarzu byłego funkcjonariusza Służby Bezpieczeństwa.

Wolnościowy gabinet tworzony w większości przez polityków Platformy Obywatelskiej nie uznał za stosowne także zmienić przepisów pozwalających ścigać dziennikarzy za ujawnienie informacji z toczących się śledztw, pomimo że wszyscy wiedzą, do jakich absurdów one prowadziły.

Za stosowne uznano za to zmienić prawo dotyczące nadawania klauzul tajności dokumentów, pozwalając je zamieniać w sekretne papiery na podstawie bardzo ogólnych i szerokich definicji (np. interesu ekonomicznego kraju).

Palikot może, Świetlik nie

Bliżej Wschodu niż Zachodu lokuje nas jednak inny fakt - to, że w Polsce skrytemu za immunitetem politykowi wolno dużo więcej niż dziennikarzowi. Gdyby Janusz Palikot był felietonistą, mógłby się nie wypłacić. Charakterystyczne, że pogromca chamstwa w sieci Radosław Sikorski na Twitterze nazywa twórcę strony antykomor.pl kibolem. Jako poseł i szef MSZ może jeździć po kim chce bezkarnie.

Jak wynika z relacji wielu moich kolegów, którzy ostatnio stawali przed sądami, widoczny jest też mentalny problem - składy sędziowskie bywają nastawione do "pismaków" już z góry źle.

To także problem generalny. Nie radzimy sobie z akceptacją wolności słowa, tego, że ma ona także swój konieczny koszt i nie zawsze ładnie wygląda. Przez ostatnie lata zawrotną karierę robiło hasło wytrych "tabloidyzacja" mające oznaczać sprymitywizowanie dziennikarstwa.

Ale to ta straszna tabloidyzacja pozwoliła w ostatnich latach naruszyć nieco granice świata politycznych świętych krów, zajrzeć za żółte firanki. Żal mi Krzysztofa Piesiewicza, zasłużonego i porządnego człowieka, który wpakował się w aferę z prostytutkami i jestem daleki od ferowania wyroków moralnych. Ale jeśli senator RP opłaca się bandziorom, to powinniśmy o tym wiedzieć, bo nie jest on w stanie w sposób niezależny działać na korzyść nas, wyborców.

Podejrzani obrońcy

Problem mamy oczywiście nie tylko z rządzącymi. O wolność słowa zawsze troszczy się opozycja, ale gdy przestaje nią być, a staje rządem, zaczyna się martwić "rozbestwieniem mediów" i kombinuje, jak wprowadzać ograniczenia. Dlatego z dystansem traktuję deklaracje Jarosława Kaczyńskiego o chęci likwidacji artykułu 212 składane w wywiadzie dla "Gazety Polskiej Codziennie". Z dystansem traktuję też deklaracje SLD. Pamiętam, jak wyglądała TVP za ich czasów ze sztandarem eseldowskiego "obiektywizmu" Przemysławem Orcholskim na czele.

Z gwarancjami wolności słowa w Polsce nigdy nie było za dobrze, w prasie kryzys ekonomiczny niezależne dziennikarstwo doprowadził na skraj przepaści, a rząd zmierzał do tego, by zrobić na jej skraju potężny krok naprzód. Dominujące i dziś podejście celnie ujął niegdyś Janusz Szpotański: "Gdyby szarpiąc państwa dochód, każdy z was przy żłobie stał, miałby teraz i samochód, i etaty dwa w TV. Ale bredzić o wolności i ťz cenzurą - krzyczeć - precz!Ť - to zajęcie tępych gości, to doprawdy babska rzecz!".

Wiktor Świetlik

publicysta, redaktor prowadzący

Artykuł pochodzi z nowego tygodnika opinii: "to ROBIĆ!"

Tygodnik to ROBIĆ! ukazuje się w każdy wtorek jako bezpłatny dodatek do Super Expressu.