Wnikliwy badacz polskiej historii najnowszej Piotr Litka pokazał mi pewną ulotkę, którą wśród swoich szpargałów przechowywał nie kto inny, a sam generał Kiszczak. Było na niej napisane, że państwo policyjne to takie, w którym policjant zarabia więcej od nauczyciela. Jest to cytat z Lenina, a smaczku sprawie daje fakt, że w latach 80. cytat ten kolportowała któraś z podziemnych organizacji zaś pan generał tak go sobie widać wziął do znanego z wrażliwości serca, że zarekwirowaną zapewne ulotkę sobie zachował. W końcu sprawny funkcjonariusz rzeczywiście za jego czasów miał lepszą pensję niż nauczyciel i mógł być nawet w drogówce, gdzie boki, czyli łapówki, zdecydowanie przewyższały pensję. Lepiej niż nauczyciel zarabiał jednak i sowiecki funkcjonariusz z czasów Lenina, a jeśli był w tajnej policji Czeka to wielokrotnie więcej. Lepiej od belfrów zarabiają policjanci w Ameryce, niewielu przedwojennych nauczycieli miało pensję mojego pradziadka, który był komisarzem w II RP. Czy więc żyjemy w permanentnych policyjnych państwach?
Myślę, że nie. Po prostu bezpieczeństwo jest dla ludzi ważniejsze niż edukacja. Bo po co uczyć się, jak po wyjściu ze szkoły z miejsca może nam ktoś odstrzelić głowę, jakby to był Dziki Zachód albo polskie lata 90-te. Niegdyś był taki pan Maslow, który stworzył znaną piramidę potrzeb. I bezpieczeństwo jest w niej wyżej niż edukacja. Tego ludzie najbardziej potrzebują. I czują, że to mają. Wnioski? Wnioski są takie, że pora wziąć się za edukację, bo tu wskaźniki nie są już wcale tak przyjemne. A wracając do punktu wyjścia, to chyba dobrze by było, by dobry nauczyciel zarabiał lepiej od złego policjanta i na odwrót. Ale sza, nie mówmy o tym pomyśle związkom zawodowym, bo by straciły sens istnienia.