Wyobraźcie sobie kucharza pieczołowicie układającego na talerzu drogą, wspaniale wyglądającą langustę, i pot z jego czoła ciurkiem nawilżający potrawę. A co zrobić kiedy w barowej zmywarce skończyły się czyste kieliszki do wina? Bierze się brudny i dyskretnie ściera szminkę obrusem. Klient, który zapłacił kilkadziesiąt funtów za kieliszek najlepszego hotelowego burgunda dostanie w gratisie cały komplet aromatów z win pitych przez poprzedników, a także dawkę żywych kultur bakterii z ich jam ustnych. Takie historie nie były wyjątkami. Były normą i to w najlepszych miejscach, takich jak choćby słynny Savoy.
Pomimo tych wszystkich orwellowskich doświadczeń kompletnie nie zastanawiam się nad tym z czego robią jedzenie będąc w różnych restauracjach. Wiem tylko, że w tej najlepszej może być najgorzej, jak ktoś nie sprawdza terminów ważności, a u Wietnamczyka, o którym mawiają, że chodnikowe gołębie udają u niego kaczkę po pekińsku, jakość może być wzorowa, bo tego pilnuje. A może być i na odwrót. Stare przysłowie mówi, że do kuchni się nie zagląda i to racja.
Wszystko to przypomniało mi się kiedy nasze rodzime media zaczęły walić we własną produkcję mięsną, bo ktoś kupował wołowinę z chorych krów. Nieładnie, dobrze że go złapano, niech go wsadzą. Tylko nie róbmy z tego jakiegoś masowego procederu. Nie wiejmy przed rodzimymi bitką, szponderem, a nawet krwistym stekiem. Chrzan zużyjmy na ozór, więc dodatkowo nie chrzańmy, że polskie mięso zatruwa Europę. Mamy świetną i tanią wołowinę. Dlatego też wielu próbuje z nią walczyć. Warto przypomnieć, że całe to mięso, które wyjechało, nawet nie z chorych krów, a takie które może być z nich, to w sumie trzy tony. To tyle, ile mięsa w sumie przejada rocznie 60 Polaków. A Europa ma kilkaset milionów ludzi. Do tego potencjalne zarazki muszą być groźne dla ludzi i nie może ich zabić obróbka termiczna. Więc szansa, że ktoś się pechowo zarazi jest taka sama mniej więcej jak to, że zabije go meteor albo dopadnie samozapłon i zamieni się w kupkę popiołu.
Pomimo tego, urządzono gigantyczną aferę, która być może odbije się na naszym rolnictwie, a zyskają Francuzi i Niemcy, bo to nasi głowni konkurenci. Ja tam zwariować się nie dam. Rano był tatar, na obiad będzie burger. Smacznego.