Wiktor Świetlik

i

Autor: Piotr Piwowarski

Wiktor Świetlik: Sułtani bełkotu nawołują do czytania

2013-04-25 2:00

Dziś dzieci nie zjedzą już frytek nigdzie indziej jak w Mc Donaldzie – narzeka znajomy właściciel gastronomii. Jednak na sugestię, że powinien częściej zmieniać olej w swojej smażalni - by dzieci chętniej kosztowały frytek u niego - się obraził. Mam wrażenie, że podobnie wyglądają utyskiwania rozmaitych salonowych, inteligenckich mędrców na temat tego, że Polacy nie zaglądają nawet do książki telefonicznej nie mówiąc o pozostałych. W tym tygodniu, jak co roku z okazji dnia książki mają oni swój festiwal, kiedy przekonują, że są lepsi od innych, bo czytają, a ci inni są z kolei gorsi, bo nie czytają. Nie trzeba chyba nawet dodawać, że ci dumni oczytani mężczyźni, i egzaltowane używające modnych, trudnych słów damy, faktu, że Polacy nie czytają, z własną działalnością nie potrafią połączyć.

Otóż ja widzę pewien związek. Po pierwsze, uważam, że lepiej nic nie czytać, niż czytać za przeproszeniem byle dziadostwo, nudy i – co najczęstsze – banały. Pokaźna część tych oczytanych elit wychowywała się na lekturach pisanych językiem w tym mniej więcej stylu: „w obrębie tej konfliktogennej ekonomii kolonialnego dyskursu, którą Edward Said opisuje jako napięcie pomiędzy synchroniczną panoptyczną wizją dominacji – żądaniem identyczności, zastoju i kontrpresją diachronii historii – zmiana, różnica - mimikra reprezentuje ironiczny kompromis”. Przyrzekam, że nie zmyśliłem powyższego bełkotu. Zaczerpnąłem go od wyśmienitego brytyjskiego filozofa Rogera Scrutona, który podobnego rodzaju lewicowych bełtów słownych opisuje więcej. A teraz szczerze! Kto lepiej spędza czas, ten kto wczytuje się powyższe brednie szukając w nich sensu? Czy ten, kto pójdzie ze znajomymi na piwo, włączy serial w telewizji, rozładuje się mordując kosmitów w grze komputerowej albo odwiedzi sąsiadkę?

Z książkami jest tak samo, jak z filmami, grami i historiami przy piwie. Są takie, które wnoszą do naszego życia coś nowego, rozwijają nas, i są takie, które są jak puste kalorie w rzekomo „energetyzującej” puszce napoju z automatu.

Polacy mało czytają – załamują ręce w trosce o naszą kondycję radiowo-gazetowe elity. A zarazem, kiedy ktoś napisze książkę nieco różniącą się od wszystkich innych, kiedy podważy obowiązujące przesądy, kiedy nieco wnikliwiej podrąży w przeszłości niż inni, to te same elity starają się od niego odstraszyć ludzi jak tylko mogą. Burzący mity historycy z IPN to dla nich rozsadzająca państwo banda, którą należy pozbawić pracy. Historia w szkołach to dla nich coś archaicznego, niepoprawnego, niewartego pamięci. A Sienkiewicz to bogoojczyźnianio-szowinistyczna wiocha. Problem, który te oczytane elity mają z tępym narodem nie jest taki, że nie czyta, ale że nie czyta tego, co trzeba czytać, bo reszta nie jest godna czytania. I choćbym, jakiego nie wiem wielkiego lustra tym wojownikom o czytelnictwo nie postawił, to nie zauważą, że są jak wegetarianin namawiający do golonki albo impotent zagrzewający do seksu. Czytanie rozwija – powtarzają. Czasem to prawda. Czasem rozwija. A czasem zwija.