Ludzie Kościoła uwielbiają narzekać na czasy i zmiany kulturowe i niewątpliwie parę powodów ku temu dziś mają. Tyle że w tych czasach i współczesnej kulturze kryje się też dla nich ogromna szansa, której dziś w Polsce Kościół nawet nie próbują wykorzystać albo robi to skrajnie nieudolnie.
Okiełznać kulturę
Jest to o tyle dziwne, że przecież Polakiem był człowiek, który ze współczesnością potrafił obchodzić się w najbardziej mistrzowski sposób. Ostatecznie Jan Paweł II także mógł zamknąć się w watykańskich komnatach i na nudnych seminariach - w wąskim gronie - zająć narzekaniem na zepsucie współczesnego świata, upraszczającą wszystko telewizję i ogłupiającą skłonność do masowego przeżywania emocji. Wielkość naszego papieża polegała jednak na tym, że tendencje współczesnego mu świata i społeczeństwa potrafił wykorzystać jak nikt inny, co miało przecież ostatecznie znaczenie nie tylko dla katolickiego czy chrześcijańskiego świata. Papież brał udział w wielkich procesach społecznych, jednał Żydów z muzułmanami, obalał komunizm, budził ducha z maestrią wykorzystując współczesne mu - przepraszam za wyrażenie - tendencje kulturowe. To on był panem przekazu i on ze swobodą kierował masową kulturę tam, gdzie chciał, podczas gdy ta kultura wielu mu współczesnym wydawała się czymś w rodzaju nieokiełznanego rumaka.
Czy mieliśmy do czynienia z jednostkowym geniuszem? Zapewne tak, trudno jest wskazać inną osobę o tak wielkiej charyzmie i sile oddziaływania. Nie zmienia to jednak faktu, że Kościołowi wcale nie musi być tak trudno, jak mówi, że jest mu dziś. Trzeba jednak chcieć.
Kto ma lepszą opowieść?
Podobno żyjemy w czasach narracji - ludzie potrzebują zwartych opowieści zawierających w sobie wiele elementów odnoszących się do ich życia, wzorców kulturowych, które w sobie noszą, ich aspiracji, lęków, nadziei.
Nikt nie ma dziś takiej opowieści jak Kościół. I nikt, ani "Krytyka Polityczna", ani bracia Wachowscy, ani ONZ, nie jest w stanie lepszej wytworzyć. Bo nie mają na to tysięcy lat, a wszystkie ich opowieści muszą po trochu bazować na tamtej opowieści, tak jak prawa człowieka czerpią z dziesięciu przykazań i kazania na górze. Opowieść, którą ma Kościół, zawiera w sobie całą historię zachodniej - i nie tylko - cywilizacji, tworzy wzorce, którymi potem się posługujemy, często nieświadomie. Dzisiejsze pojęcie sprawiedliwości, moralności, równości i wolności czerpie z tego doświadczenia, i tej opowieści, nawet jeśli występuje w zdeformowanej formie. Dostrzegała to przenikliwa Oriana Falacci, która będąc ateistką, obyczajowym liberałem (albo liberałką, jak kto woli) broniła krzyży górujących nad toskańskimi miasteczkami przed lewicowymi zakusami. Fallaci zdawała sobie sprawę, że to te krzyże są gwarantem europejskiej wolności, i jeśli zostaną zdjęte, przyjdą tacy, którzy nie będą nikogo przekonywać do przyjęcia swoich światopoglądów czy wierzeń poprzez dyskusję czy dawanie przykładu, a zrobią to za pomocą dużo bardziej dosadnych środków.
Problem w tym, że dziś tych krzyży bronią przede wszystkim dewoci, mogący przekonać tylko takich samych jak oni dewotów. Chrześcijańska opowieść, której elementy tkwią w duszach nas wszystkich, nawet tych co czytają Urbana, przekazywana jest w sposób dwojaki. Albo właśnie zbyt dewocyjny i nachalny (model Radio Maryja), albo zbyt przeintelektualizowany, relatywistyczny i hermetyczny (model "Tygodnik Powszechny").
"Pasja" i Arka Noego
A z drugiej strony wystarczy spojrzeć na "Pasję" Mela Gibsona - filmowe arcydzieło, powszechnie potępione przez krytyków i elity artystyczne, a zarazem rzucające na kolana widzów na całym świecie. Wystarczy spojrzeć, w mniejszej skali, na zespół Arka Noego, który swojego czasu podbił serca polskich rodziców i dzieci. Wystarczy ktoś zdolny z zaangażowaniem i odrobina wsparcia, a przy takim potencjale i tak powinien mieć przewagę nad innymi. Jakoś dzisiejszy Kościół nie ma takich ludzi albo nie potrafi ich do siebie przyciągnąć.
Nikt nie ma takiej opowieści, tylko że trzeba jeszcze umieć to opowiedzieć. Dwa lata temu byłem na spotkaniu opłatkowym dla dziennikarzy u pewnego wysokiego dostojnika kościelnego. Życzenia i poczęstunek były poprzedzone ponad godzinnym przemówieniem (chyba w założeniu miało być błogosławieństwem). Gospodarz, bardzo miły skądinąd człowiek, długo opowiadał o remoncie budynku, w którym się znajdowaliśmy. Mówił też o technicznych aspektach funkcjonowania kościelnej komórki, którą kierował, i o kłopotach z parkowaniem. O Panu Bogu zapomniał wspomnieć albo wspomniał tak, że nikt nie zauważył. Było to przerażająco nudne, ale niestety dość symptomatyczne. Ale Mel Gibson w końcu znowu pewnie nadejdzie. Scenariusz jest zbyt dobry.
Wiktor Świetlik
publicysta, redaktor prowadzący "To Robić!"
Artykuł pochodzi z nowego tygodnika opinii: "to ROBIĆ!"Tygodnik to ROBIĆ! ukazuje się w każdy wtorek jako bezpłatny dodatek do Super Expressu. |