Wiktor Świetlik

i

Autor: Piotr Piwowarski

Wiktor Świetlik: Same plusy i jeden minus Bitwy Warszawskiej

2013-08-19 14:32

Piętnasty sierpnia to zdecydowanie najweselsza, dwudziestowieczna polska rocznica. Owszem, należy pamiętać w tym dniu o naszych poległych. My pamiętamy o naszych, a ci których dziadziowie nie do końca po polskiej stronie walczyli, po cichu w redakcjach odśpiewają Międzynarodówkę na cześć swoich zabitych, ale mimo tego, to święto jest jednak bardzo szczęśliwe.

Bitwę Warszawską od rozlicznych innych rocznic, kiedy odnosiliśmy sukcesy rzeczywiste i moralne (czyli klęski), różni jednak to, że to zwycięstwo wykorzystane. Zapewniło Polsce na dwie dekady spokój od  bolszewickiej zarazy i pozwoliło zbudować państwo, jak każde pełne wad, ale jednak wspaniałe. Rosjanom musiało nieźle pójść w piety, bo elity tego państwa, dziś poubierane w garnitury, ale często z  bolszewickim rodowodem i przeszłością, jakąś traumę muszą mieć do dzisiaj. Czy jej świadectwem nie jest to, że potentat naftowy Łukoil pierwszą stację w Polsce otworzył 15 sierpnia 1996 roku w Radzyminie, miejscu, które odegrało kluczową rolę w przełamaniu czerwonej ofensywy? Przypadkowa  zbieżność miejsca i daty jest mniej więcej tak możliwa, jak trzykrotne trafienie szóstki w totka pod rząd.


Nawet rocznice strajków na wybrzeżu i wyborów czerwcowych nie są tak zwycięskie jak  ta. „Solidarność” Jaruzelski rozjechał czołgami, a sukces 1989 roku politycy wspólnie utopili w kumoterstwie, korupcji i jeszcze jednym słowie na k, które można wymawiać dopiero wtedy kiedy dzieci pójdą spać. Nie całkiem zwycięskie Powstania Śląskie i całkiem zwycięskie Powstanie Wielkopolskie to jednak nie ta skala. Kampania wrześniowa, Powstanie Warszawskie, zbrojny zryw przeciwko komunistom w latach 40. to  wszystko były wielkie heroiczne tragedie narodowe. A wielka bitwa tocząca się wokoło Warszawy była tragedią, ale przede wszystkim dla Tuchaczewskiego, Lenina, Stalina i całej pozostałej bandy czerwonych prehitlerowców.


Jednego tylko w tym wszystkim mi momentami żal. W  1920 roku uratowaliśmy Zachód Europy przed komunizmem i sowietyzacją. Jakże one mu się należały. Jaka w tym straszna niesprawiedliwość, że akurat my musieliśmy później tego doświadczyć, a upiekło się Francuzom, Niemcom, Włochom, Hiszpanom i innym narodom, które tak się o to potem prosiły. W przedwojennej Polsce komuniści byli marginalną, znienawidzoną sektą, a we Francji czy Włoszech to były ogromne partie, którymi podniecały się niemal całe elity intelektualne. Bywały okresy, że najsilniejszymi ideologiami wyznawanymi przez studentów Sorbony były w kolejności trockizm i leninizm. Do dziś, choćby taki Gerard Depardieu zostaje Rosjaninem, bo jego ojciec „kochał ZSRR”. Dlaczegoż to państwo Kowalscy, a nie państwo Depardieu musieli przez pół wieku żyć w syfie systemu narzuconego im przez małą grupkę zdrajców? Dlaczego dziś dzieci tych zdrajców piastujące prominentne stanowiska nazywają tych państwa Kowalskich faszystami i hitlerowcami? Nie jest to zbyt sprawiedliwe.  Zupełnie jak w rysunku Mleczki, gdzie Pan Bóg stoi nad globusem i mówi: „a Polakom zrobimy numer i umieścimy ich między Niemcami a Rosją”.