Wiktor Świetlik: Premier Tusk myśli pozytywnie

2012-01-05 18:54

"Panie premierze, niech pan się nie przejmuje protestami pacjentów. To są jacyś chorzy ludzie!" - brzmi dobra rada krążąca od kilku dni w sieci. Niby złośliwe, ale jeśli się przyjrzeć - dobrze oddaje jedną z głównych zasad funkcjonowania tego rządu. W końcu to też podstawowa reguła w każdym tanim poradniku psychologicznym - myśleć pozytywnie. Grunt to być zadowolonym, patrzeć przed siebie i się nie przejmować aż tak bardzo innymi. Jak to często takie książki powtarzają "podejście jest ważniejsze niż fakty".

Dlatego nie miejcie pretensji, że co i rusz mamy to samo. Jak tylko Ministerstwo Zdrowia ogłasza listę leków, do których jest dopłata, albo dobrodziejstw, którymi NFZ może nas łaskawie uraczyć, zaraz robi się harmider, że tego nie ma, a tamto jest, i że nikt z nikim o tym wcześniej nie rozmawiał, nie ustalał. Rząd ma wówczas do wyboru. Może się ugiąć, zacząć roztrząsać, przepraszać, analizować, konsultować, zmieniać. Ale co by to było, jakby tak nagle premier zaczął przejmować się każdym emerytem, któremu nie starczyło na leki, bo nagle one podrożały?

I co by było, jakby zamartwiał się każdym cukrzykiem, którego nie stać na insulinę? Albo każdym nieszczęśnikiem, który przez całe życie odprowadzał składkę zdrowotną, a potem i tak musi się leczyć prywatnie, bo jakiś urzędas tak, a nie inaczej ułożył algorytm? Jakby premier tak się tym wszystkim przejmował, toby chyba zwariował. Jakby tak Mojżesz podczas marszu przez pustynię martwił się każdym pojedynczym Żydem, który gdzieś utonie w piasku albo złamie nogę, to Naród Wybrany nigdy by nie dotarł do Ziemi Obiecanej. A nasz premier też nas tam wiedzie - to dobra, europejska posadka dla niego, na przykład szefostwo Komisji Europejskiej, a dla nas kolejny powód do dumy, że mamy kolejnego wielkiego rodaka, po Koperniku i Janie Pawle II. Z taką dumą to miło nawet na bezrobociu albo w modnych ostatnio gumiakach.

Do tego nasz premier wie, że może być z nim tak jak z rosyjskimi bokserami lub wojskiem. Są niepowstrzymani w ataku, ale beznadziejni w obronie. Więc Donald Tusk nie ryzykuje defensywy, bo może ona pociągnąć lawinę klęsk. Musi do swojej wymarzonej Brukseli przeć naprzód bez przeprosin, konsultacji, zbędnego roztrząsania co dla kogo dobre. I pokazywać w trakcie wędrówki narodowi kolejnych wrogów, z którymi on w tym marszu walczy - ostatnio są to koncerny farmaceutyczne i lekarze. A jak już będzie bardzo źle, to się najwyżej złoży bóstwu nastrojów społecznych żywą ofiarę z Arłukowicza. Psy szczekają, karawana idzie dalej - mawia się często w polityce i dodaje po cichu - "choćby po trupach".