Gdybym był Francuzem, nigdy nie zagłosowałbym na Sarkozy'ego - uległego wobec Merkel. gwiazdora, którego najważniejsi konkurenci polityczni poznikali ze sceny w dziwnych okolicznościach; który przez swoich pięć lat nie umocnił Francji na scenie międzynarodowej, za to zrobił wiele, by umocnić Rosję i Niemcy. Sarkozy był politycznym pustakiem, lepszą wersją naszego Tuska, specjalistą od robienia dobrego wrażenia. Nie miał w sobie nic z Merkel, twardej kanclerz konsekwentnie realizującej interesy swojego państwa.
Nie zmienia to wszystko faktu, że zachwyty naszych prawicowców Ho- llande'em świadczą o tym, że zaczynają oceniać świat w sposób zbliżony do ludzi, którzy narzekając na beznadziejne rządy PO, głosują na tę partię, bo są "przeciwko PiS". Dla panów oraz pań z Solidarnej Polski i PiS dobre jest to wszystko, co jest "anty-Tusk", nawet jak jest milion kilometrów stąd. Zapewne mogliby oni z radością przyjąć nadejście asteroidy, która zmiecie cywilizację, pod warunkiem że wraz z nią zniszczy też Tuska.
I dlatego zapewne panowie, tak regularnie okazujący swoją nabożność na antenie Radia Maryja, dziś się cieszą z Hollande'a. Cieszą się, że Francją, która w największym stopniu kreuje europejskie idee, włada lewicowiec ocierający się o radykalizm. Świętują, że wraz z Hollande'em do wielkiej polityki europejskiej powraca radykalny antyklerykalizm, uderzenie w tradycyjne wartości, rewolucja obyczajowa z eutanazją, aborcją, homoseksualnymi małżeństwam.
Nasza prawica chyba za bardzo wzięła sobie do serca słowa Kaczyńskiego sprzed dwóch lat o tym, że Oleksy to "nie postkomunista, a polski lewicowiec". Oto każdy może być dobry albo niedobry, pożyteczny albo bezużyteczny, taki lub inny, zależnie od punktu siedzenia i sytuacji. Przecież to czysty postmodernizm i relatywizm, którym przecież nasi prawicowi moraliści kominiarze (czyszczą kominy, a sami brudni) tak gardzą. Kwestia czasu kiedy, wraz z koniunkturą, docenią zalety Palikota.