Na niebie ze sztucznych gwiazdek, które tak prześlicznie miało przyświecać Unii, wyryto zasadę solidaryzmu europejskiego, który miał sprawić, że egoistyczne i troszczące się tylko o siebie narody nagle zaczną dbać o siebie nawzajem. Wspólnie znosić trudy, pomagać sobie, dzielić się. Tę zasadę szczególnie swego czasu promowali Niemcy, a dziś dostarczają nam wybitnego przykładu jak ona działa w praktyce. Dokładnie tak samo, jak w najbardziej cynicznym instruktażu politycznym, czyli "Księciu" Mikołaja Machiavellego, który pisał, że ludzie są dobrzy dla innych tylko wtedy, gdy nie opłaca im się być złymi.
Na czym ma polegać ów solidaryzm? Na tym m.in., że Polska ma być wschodnią flanką, buforem bezpieczeństwa dla niemieckiego dobrobytu i spokoju. Na tym, że nasza doktryna obronna ma opierać się na wierze w rozsądek Niemiec, które mamy wspierać w ich problemach. Z bezrozumnym przyjmowaniem setek tysięcy emigrantów, z których tylko niewielka część to uchodźcy, bez specjalnego rozeznania, kim ci ludzie są. Co dostaniemy w zamian w ramach solidaryzmu? W zamian otrzymujemy choćby gotową umowę na rozbudowę rosyjsko-niemieckiego gazociągu omijającego Polskę. To dość charakterystyczne i bardzo solidarnościowe, że w tym samym czasie, kiedy niemiecki szef europarlamentu Martin Schulz chamsko łajał nasz kraj za to, że się wahamy w sprawie imigrantów, paru facetów podpisało ważną umowę w sprawie wspomnianej instalacji.
Nieprzeciętny za to już przykład solidaryzmu - i to czysto w duchu niemieckim - dała nasza pani premier. Kiedy szefowie rządów Słowacji i Ukrainy protestowali przeciwko nowej umowie gazowej, wręcz nazywali ją zdradą i robieniem z nich idiotów, pani Kopacz ogłosiła, że w relacjach z UE i Niemcami wszystko jest doskonale, a jedyny problem to wrogi krajowy jazgot opozycji. Wtórował jej "prezydent Europy" dostojnym milczeniem we wszystkich tych sprawach. To prawda, że milczenie jest złotem, bo to Tuskowe kosztuje europejskiego podatnika ponad 100 tys. złotych miesięcznie.
Tak to się właśnie pichci europejska solidarność, solidaryzm czy jak kto to zwał. To piękne słowo używane jest tylko do tego, by przywracać nieposłusznych niemieckiej polityce do pionu. Oczywiście możemy się cieszyć z tego, że nie załatwia się już takich spraw za pomocą uzbrojonych w bomby stukasów (o czym zdaje się, tak marzy szef europarlamentu). Ale wydawało się, że w tej całej Unii miało jednak chodzić o nieco więcej.