Wiktor Świetlik

i

Autor: Piotr Piwowarski

Wiktor Świetlik: Opania na prezydenta!

2012-11-29 3:00

Do niedawna wydawało mi się, że między aktorem i jego rolami istnieje pewna różnica. Że facet, który gra papieża może na co dzień być niewierzący, a facet, który gra satanistę nie musi podpalać kotów. Zdaje się, że wydawało się tak nie tylko mnie, bo i przecież Pan Bóg Wszechmogący, według znanej powiastki, miał objawić się malarzowi Styce i nakazać, żeby przestał go malować na kolanach, a zaczął malować dobrze. Otóż tak jest u Pana Boga i w Ameryce (w sumie na jedno wychodzi). Tam aktor to zawód, o Reaganie nawet  mawiano, że jest dobrym politykiem, bo był złym aktorem. U nas to misja i to dziejowa.

Wystarczy spojrzeć jak często ci wszyscy ludzie wypowiadają się na tematy polityczne, ba etyczne, i z jakim nadęciem, egzaltacją. A także z jaką wiedzą. W końcu kto więcej wie o życiu publicznym niż człowiek, który skończył szkołę aktorską. Kto więcej wie o ludziach, ich problemach, niż aktorzy. Co prawda na co dzień duszą się we własnym kilkutysięcznym sosie warszawskiej elitki, ale problemy ludu znają , bo grają w serialach. Dlatego lubią się mądrzyć, jak choćby Andrzej Chyra, który nawet podczas wyborów wszedł do komitetu poparcia, jak sam to określił „Władysława Komorowskiego”.

Rekordy jednak pobił Marek Kondrat, który w ostatnich wyborach już centralnie wziął udział w kampanii wyborczej. I to byłoby jeszcze mało, skoro facet reklamuje bank, to może reklamować i Niesiołowskiego. I może w przedwyborczą sobotę na przykład złamać ciszę wyborczą i udzielać politycznych wywiadów. I słusznie. Jak jakiś tam Świetlik opublikuje sobie felieton polityczny w przeddzień wyborów to nie wypłacą się z tego jego wnuki.  Ale jak robi to wielki aktor, fizjonomiczne uosobienie mądrości, to naród  powinien być mu tylko wdzięczny, a Państwowa Komisja Wyborcza jeszcze pochwali.

Nasz aktor, jak u Lenina, nie gra, a wypełnia ważną rolę społeczną. Dlatego z graną rolą musi się zidentyfikować. A nawet jak ją odrzuca, to musi z tego zrobić manifest polityczny. Tak jak zrobił Marian Opania, któremu proponowano grę w filmie o Lechu Kaczyńskim. Mógł po prostu po cichu podziękować. Powiedzieć, że scenariusz mu nie odpowiada, albo że ma inne plany. Normalna rzecz. Ależ nie. Marian Opania musiał to zrobić z hukiem. Po prostu urządzić jednoosobową demonstrację polityczną. Dokopać jeszcze temu wstrętnemu, zmarłemu prezydentowi i jego bliskim. Co za nonkonformizm, co za odwaga, w środowisku pana Opani wyskoczyć z takim poglądem. Rację Opani przyznał Daniel Olbrychski, aktor znany z intelektu i rozsądku. Facet, który tłukł szablą obrazy w Zachęcie i był na pogrzebie znanego gangstera, bo tamten mu oddał skradziony samochód.

Otóż skoro mamy takie wybitne autorytety, to dlaczego prezydentów mają grać? Może Opania albo Olbrychski zamieszkają po następnych wyborach w pałacu prezydenckim, skoro tyle mają do powiedzenia o polityce? Wygodnie, komfortowo, pełny barek, a i blisko na Krakowskie Przedmieście, gdzie krzyż z  butelek po whisky można ułożyć.