WIKTOR ŚWIETLIK: Nie politykować Pętaki!

2012-04-05 21:53

Mój znajomy był w latach 80 w Asunción, stolicy Paragwaju, jeszcze za czasów dyktatury Alfredo Stroessnera, jednego z najdłużej panujących dyktatorów 20 wieku. Jak relacjonował ów znajomy, pewnego razu, w kawiarni wdał się w rozmowę z innymi przebywającymi w Paragwaju cudzoziemcami, których zresztą w tym zamkniętym państwie było bardzo niewielu. Ci ostatni zdecydowanie chwalili dyktatora, co nie było zapewne bez związku z faktem, że robili z jego reżimem jakieś interesy.

W pewnym momencie do stolika podszedł mężczyzna, wylegitymował się i poprosił grzecznie towarzystwo o zmianę tematu z politycznego na bardziej neutralny. Ależ my chwalimy pana prezydenta - zaoponował jeden z cudzoziemców. - W Paragwaju mamy taką zasadę, że staramy się w miejscach publicznych nie przeszkadzać innym rozmowami politycznymi bez względu czy się prezydenta chwali, czy gani - uprzejmie wyjaśnił tajniak. Właśnie tę zasadę na grunt polski stara się zaszczepić nasz najbardziej nowoczesny premier Europy.

Otóż naród nie powinien politykować, a zająć się czymś innym. Kiedyś kibicom dawano mandaty, a rządowe media nazywały ich „bandytami”, za to, że krytykowali premiera. A tu w niedzielę kolejni „bandyci”, na warszawskiej Polonii, wywiesili nieduży transparent z obrazoburczym napisem „przecz z komuną”. Wzbudził on słuszne wzburzenie delegata PZPN więc do walki wysłano policję z pałami i tarczami, która spryskała gazem łzawiącym, między innymi dziesięcioletnie dzieci. Facet, który zainicjował akcję, delegat PZPN Szczepański, znał się na „apolityczności”, bo niegdyś  był poustawianym aparatczykiem PZPR w Słupsku, mieście, w którym była znana na  całą Polskę szkoła ZOMO. Panu delegatowi musiała się łza w oku kręcić jak zastępy z pałami ruszały w sobotę gazować dzieciaki.

Ale to tylko jeden z odcinków wytężonej pracy, a walka o odpowiednią postawę moralną Polaków, o ich apolityczność, trwa na każdym kroku. W piątek na przykład premier oburzał się, że związkowcy zajmują się polityką. Związkowe pętaki, wedle określenia pana premiera, popadły w kompletną paranoję i wiążą decyzje polityczne ze swoim losem. Nie dość tego sądzą, że jak przyjadą do Warszawy to się coś zmieni. Zachowują się tak, jakby każdy z nich był jakimś biznesmanem Sobiesiakiem i mógł sobie dowolnie wpływać na ustawy. Trzeba by delegata Szczepańskiego na nich puścić.

Swoją drogą premier też się polityką, która polega na negocjowaniu, szukaniu kompromisów, na wdrażaniu najlepszych rozwiązań, zanadto nie zajmuje. Stosunek naszych władz do polityki w ścisłym tego słowa znaczeniu przypomina mi nieco słowa właściciela lokalnego baru, który w telewizyjnym reportażu relacjonował jak przyszli do niego pewnego dnia duzi łysi panowie po pieniądze: - panowie… hm, chcą… za ochronę? - Nie proszę pana, od ochrony są ochroniarza, a my jesteśmy gangsterami. Przyszliśmy po haracz.