Wiktor Świetlik: Nie każdy musi być politykiem, Piesiewicz nie powinien

2011-07-21 14:30

"Handel zagraniczny rozwijają zduni, znają koniunktury z gadanek babuni" - pisał o powojennej odbudowie polskiej gospodarki Stanisław Staszewski, tata Kazika. Wiele się zmieniło, ale coś z tego zostało. Ludzie w Polsce mijają się ze swoim powołaniem.

Tchórze i biurokraci notorycznie lądują w wojsku, półanalfabeci zajmują się często dziennikarstwem, a polityką - ludzie niemający ku niej podstawowych kwalifikacji, jedną z nich powinien być charakter. Polityk powinien być "twardy jak Roman Bratny" i gruboskórny, bo inaczej po pierwszym potknięciu rozpadnie się psychicznie. Powinien też nie być naiwny jak dziecko, nie dawać łamać się szantażystom, i w końcu zastanawiać się, z kim się zadaje - inaczej niż Krzysztof Piesiewcz, którego chór autorytetów namawia do ponownego kandydowania na senatora.

Pchanie do polityki osób, które absolutnie się do niej nie nadają, przypomina namawianie do kierowania autobusem faceta, który niedowidzi. Nie każdy profesor będzie dobrym konferansjerem (jak twierdził niegdyś Jacek Żakowski), nie każdy intelektualista będzie dobrym politykiem. Mądry profesor Paweł Śpiewak kilka lat temu zaangażował się w politykę. Po jakimś czasie zauważył, że jako polityk ma być typową maszynką w partyjnym aparacie. Maszynką gnojoną, czołganą po to, by wymusić posłuszeństwo, człowiekiem, na którego zbiera się haki, by był dyspozycyjny. A więc udał się w swojej partii na emigrację wewnętrzną, a potem już nie kandydował. Rozsądnie ocalił twarz, zachował swoją intelektualną niezależność, wrócił do świata nauki - pracy, w której dobrze służy Polsce.

Niedyspozycja Śpiewaka do uprawiania polityki w stosunku do niedyspozycji Piesiewcza to mysz przy słoniu. Z wywiadu z senatorem we "Wprost", który chyba ma dowodzić, że Piesiewicz powinien pozostać w polityce, można wyczytać miażdżące argumenty przeciwko. Podchodzony przez szantażystów senator przez cały czas nie wiedział, co się dzieje, zachowywał się skrajnie naiwnie, wierzył ludziom, którzy byli ewidentnymi bandziorami. Będąc warszawiakiem, nie domyślał się, że kobieta zaczepiająca go pod Marriottem jest prostytutką, będąc senatorem, nie przewidywał, że może być wrabiany przez mafię lub służby. Z takimi cechami Krzysztof Piesiewicz jako polityk był i będzie idealnym celem.

W ostatnim "Wprost" Lis stwierdza, że głosowanie na Piesiewicza to będzie plebiscyt pomiędzy fałszywymi moralizatorami, ludźmi, którzy pierwsi rzucają kamień, a tymi, którzy doceniają zasługi senatora. No więc ja, jako były wyborca Krzysztofa Piesiewicza, stwierdzam, że doceniając jego zasługi na innych polach, na niego nie zagłosuję, dla mojego i jego dobra. "Chroń mnie Panie od nieprzyjaciół, bo z wrogami sam sobie poradzę" - mawia stare powiedzenie i na miejscu Krzysztofa Piesiewicza wziąłbym je sobie do serca.

Nasi Partnerzy polecają