Łoś na autostradzie? W Polsce normalna rzecz. Odpowiedzialność za zniszczone podwozie lub wpadnięcie do rowu też spada na kierowców w licznych miejscach, w których - przy okazji wlokących się remontów - ustawiono objazdy. Otóż część z tych objazdów znika. Najpierw mamy znak, by objeżdżać, żebyśmy wjeżdżając na teren budowy, nie przerywali budowniczym w paleniu, ale potem sami już sobie musimy radzić w gęstwinie skrzyżowań. Nasza wina jak sobie nie poradzimy, przecież ostrzegali nas, że jest "objazd". Było zawracać, jak się nie podoba.
Z kolei przy innych remontach dróg łatwo, też z własnej winy, urwać zawieszenie. Z własnej, bo i tu budowniczy ostrzegają znakami i tabliczkami informacyjnymi: "Uwaga, wysokie pobocze", "Uwaga, brak pobocza", "Uwaga, wyboje". Najweselej jest, kiedy te wszystkie ostrzeżenia nakładają się na siebie. W ten sposób przed rokiem zniszczyłem dwa koła naraz, spadając z kilkucentymetrowego progu na gierkówce. Moja wina. Nie dostosowałem prędkości do tradycyjnych na remontowanej części tej drogi 30 km/h i nie uwzględniłem części wspomnianych wcześniej znaków, a w każdym razie znieczuliłem się na nie, po przejechaniu po dziurach, robotach i zwolnieniach około 80 km. Mea culpa.
Nie inaczej jest z aferą Amber Gold. Władza nie jest odpowiedzialna, bo nas ostrzegała. Ostrzegała KNF, co prawda na tyle cicho, że nikt o tym nie wiedział, ale ostrzegała. Byliście ostrzeżeni, radźcie sobie sami. Jak powiedział kiedyś pan policjant z warszawskiej komendy na Grenadierów, któremu zgłaszałem włamanie do mieszkania: "To jak pan pilnował". Przecież nawet syn pana premiera, kiedy wiązał się z podejrzaną spółką, to ponoć został ostrzeżony przez papę. Nie posłuchał, więc sam sobie jest winien, ale papcio jest czysty, bo ostrzegał. Odpowiedzialni są sami także wszyscy turyści wysyłani przez zwijające się biura na wakacje i zostawiani na lodzie. Przecież nie wystarczy kupić bilet w legalnie działającym biurze. Zanim pojedziemy na wakacje, powinniśmy przeczytać wszystkie krajowe i europejskie regulacje dotyczące turystyki, prześledzić wyniki finansowe biura, wynająć prywatnego detektywa, który sprawdzi przeszłość zarządu. Wówczas być może wrócimy z wakacji sami, a nie staniemy się zakładnikami tunezyjskich hotelarzy, którzy z dnia na dzień z najmilszych ludzi na świecie zamienią się w strażników obozowych.
Sami sobie jesteśmy winni jeszcze czegoś innego. Tego, że rządzą nami specjaliści od przerzucania odpowiedzialności, i przenosi się ona w dół, na samorządy, podwykonawców, agendy. A zamiast odpowiedzialności rosną pensje, premie i stan zatrudnienia w administracji rządowej. W końcu ktoś musi dbać o tę nieodpowiedzialność.