Generalnie uważamy, że panowie naszego losu kierują się prywatą albo swoimi fobiami, są nadęci i niedouczeni. Że gdyby powierzyć większości z nich warzywniak albo zakład fryzjerski, to jedni zwialiby z kasą, a drudzy pokłócili się ze wszystkimi w okolicy oraz swoim personelem i w miesiąc położyliby ten biznes. Jeszcze bardziej przykre jest to, że to wszystko oczywiście racja.
Dlatego nie oczekuję fajerwerków, ale minimum. Na przykład od prezydenta. Rozumiem, że głowa państwa jest jak miś z "Misia", skrojona na miarę naszych potrzeb, ale dobrze byłoby, gdyby choć w kilku podstawowych sprawach ta głowa zachowywała się zgodnie z racją stanu.
Na przykład żeby nie hołubiła twórców stanu wojennego. A także żeby nie miała, a przynajmniej mówiła, że nie ma wątpliwości co do tego, czy w Katyniu doszło do ludobójstwa, i żeby nie słuchała opinii doradców, którzy publicznie wyrażają takie wątpliwości. Właśnie taka osoba, spełniająca to minimum warunków, pracuje w Pałacu Prezydenckim.
Przeczytaj koniecznie: Europoseł Zbigniew Ziobro OBROŃCĄ PSZCZÓŁ: Nie chodzi o miód, tylko o zapylenie!
To Tomasz Nałęcz, doradca Bronisława Komorowskiego, bo przecież nie sam prezydent. Choć go lubię i cenię jego wiedzę historyczną, to jako polityk nigdy mi nadmiernie nie imponował, może poza momentem, kiedy podczas komisji rywinowskiej wysyłał Adama Michnika po biovital, żeby redaktor naczelny "Gazety Wyborczej" odświeżył sobie pamięć. Ale poza tym było różnie.
Wszyscyśmy się uśmiali, kiedy profesor Nałęcz ogłaszał swój start w wyborach prezydenckich przed rokiem, co najładniej podsumował Krzysztof Feusette na łamach "Uważam Rze" stwierdzeniem, że Nałęcz miał poparcie głównie za granicą. Błędu statystycznego.
Ale teraz, na tle otoczenia, profesor Nałęcz wypada naprawdę korzystnie. Generalnie doradcy prezydenta robią takie wrażenie, jakby byli na emeryturze albo wstydzili się miejsca, w którym pracują. Nie ma ich. Nałęcz - bez znaczenia, czy jako doradca prezydenta, czy jako historyk - od czasu do czasu potrafi po prostu się zachować.
Tak było, kiedy ostro skrytykował książkę Jana Tomasza Grossa. Tak było też w tym tygodniu, kiedy krótko i dobitnie potępił stan wojenny i Michnikowego "człowieka honoru", generała Czesława Kiszczaka, którego sąd uznał za niewinnego śmierci górników z kopalni "Wujek".
Skoro jeden profesor Nałęcz w Pałacu Prezydenckim potrafi się czasem jako tako zachować, może po prostu ich zamieńmy? Niech Bronisław Komorowski pełni obowiązki doradcy, na przykład do spraw myślistwa i wędkarstwa, a Tomasz Nałęcz zajmie jego gabinet. Od ideału dzieli go milion lat świetlnych, ale o kilka lat mniej niż wiele innych osób z jego otoczenia.