Wiadomo, wrodzy dziennikarze nie zostawią na hipotetycznej rodzinie ważnego polityka suchej nitki, a wrogi mu elektorat uniesie pięści w geście potępienia. Powstaje jednak dylemat, co zrobić z tymi, którzy w nieskazitelność ważnego polityka wierzą. Także dziennikarzami, bo - jakkolwiek niewiarygodnie by to brzmiało - nie wszyscy są w stanie tak z miejsca kłamać. Borykają się oni teraz z tak zwanym dysonansem poznawczym - znaleźli się w sytuacji faceta, który właśnie zastał swoją nieskazitelną żonę w łóżku z listonoszem i którego trzeba przekonać, że to wszystko było nie tak, jak myśli. Panu z listami pies podarł spodnie, więc je zdjął i chciał poprosić o zszycie, żona akurat brała prysznic, więc otworzyła w ręczniku. Był przeciąg, zwiało ręcznik, a listonosz miał niezawiązaną sznurówkę, potknął się i oboje wpadli do łóżka.
W przypadku dziecka znanego polityka najlepiej uprzedzić fakty. Wziąć zaprzyjaźnioną gazetę, niech dziecko samo udzieli wywiadu i się przyzna, zanim wróg się do niego dobierze. Trzeba stworzyć wiarygodną historię o młodym, nieco zagubionym, ale ambitnym człowieku, o tym, jak został osaczony przez złych ludzi. Jak ludzki błąd, który popełnił w dobrej wierze, czyni go tym sympatyczniejszym. Tak to w przybliżeniu działa.
Zawsze mi się wydawało, że te narracje służą przede wszystkim władzy i pieniądzom. Wymyślane są najczęściej po to, by usprawiedliwić różne świństwa, oczernić przeciwników, wcisnąć ludziom jakiś produkt albo partię. A tu się okazuje, że nie. Są one po to, by ludzie nie błądzili.
Dlatego właśnie kiedy TVP z ociąganiem zdecydowała się na emisję dwóch różnych filmów na temat katastrofy smoleńskiej, spadły na nią gromy za to, że "mąci ludziom w głowach". Człowiek z zamąconą głową będzie porównywał, zastanawiał się, może oba filmy uzna za bałamutne, może przekona go jeden, może zrodzą się w jego głowie nowe wątpliwości. Po co to wszystko?! Przykro mi. Jesteśmy za tępi, by myśleć samodzielnie. Nie potrafimy wyprowadzać wniosków, zastanawiać się, podnosić wątpliwości. Są mądrzejsi, którzy zrobią to za nas. Przecież od myślenia są tutaj narratorzy, zwani w Polsce "autorytetami".