Prokuratorzy z IPN na wstępie rozważali, czy zakatowania Przemyka i późniejszego mataczenia nie zaliczyć do zbrodni przeciwko ludzkości – wówczas działania podwładnych generała Kiszczaka nie podlegałyby przedawnieniu. Tak jest w sprawie o próbę otrucia przez esbeków Anny Walentynowicz. W sprawie Przemyka śledczy z IPN się poddali. Dlaczego? Próbowałem to ustalić z kilkoma prawnikami, przede wszystkim z byłym sędzią Trybunału Konstytucyjnego Wiesławem Johannem. Po rozmowie z nimi jestem niemal pewien, że prokuratura mogła podążyć inną ścieżką. Prawdopodobnie prokuratorzy oparli się na artykule 3 ustawy o IPN, który mówi, że zbrodniami przeciwko ludzkości są te, które zostały popełnione ze względu na przynależność rasową, polityczną itd. ofiar. Przemyka i sanitariuszy to nie dotyczy. I tu popełniono błąd. Śledczy nie uwzględnili norm prawnych wynikających z tak zwanych zasad norymberskich, powojennego porozumienia z 1945 roku. Mówi ono, że zbrodniami przeciwko ludzkości są m.in. te, do których dochodzi z przyczyn politycznych na „każdej ludności cywilnej”. Taką interpretację potwierdziła uchwała Sądu Najwyższego z 13 maja 1992 roku. Co prawda wydano ją przed powstaniem IPN, ale treść jej przepisów, choć zostały przeniesione do innego aktu prawnego (ustawa o IPN), nie uległa zmianie.