Będą warte tyle, co krokodyle łzy lane przez rozmaitych redaktorów po śmierci Lecha Kaczyńskiego tylko po to, by w kilkanaście dni po jego śmierci nawoływać do wykopania go z Wawelu i na podstawie "anonimowych źródeł" obarczać go winą za katastrofę. Albo by potem za najbardziej miarodajne źródło uznać administrację miłosiernego Władimira Putina i przez półtora roku szkolić się w opluwaniu zmarłych i ich rodzin, szczególnie kiedy zbliżały się kampanie wyborcze, bo wówczas przynosiło to profity. A teraz wystarczy powiedzieć "przepraszam".
Niegdyś, by odkupić grzechy, ludzie wędrowali tysiące kilometrów w pokutnych pochodach i się samobiczowali. Nasze prababki choć odmawiały codziennie w tym celu różaniec. Kiedyś, jak się o kimś powiedziało ch , k albo s , to się czuło wagę tych słów, bo potem można było zostać zabitym w pojedynku. Teraz obrażać każdego może każdy. Nawet największy tchórz. Byle Wojewódzki lub byle Palikot.
A jakby co, wystarczy przeprosić. Bez konsekwencji, bez żalu, skruchy i pokuty. Ot tak, po prostu. Jakby się kupowało Big Maca w McDonaldzie. Makprzepraszam. Makprzebaczam. I zapominamy o sprawie. W końcu w makświecie mamy pamięć sięgającą jednego odcinka serialu. Pamięć świstaka i podobnie głębokie emocje.
Makpremier makprzeprasza za brak konsultacji w sprawie ACTA. Makminister MakBoni przeprasza premiera, i za coś tam jeszcze przeprasza minister Nowak, który sam w sobie wygląda jak polityk prosto z McDonalda. Nie wiem zresztą, czy zauważyliście Państwo, ale jak politycy przepraszają, to tak jakby nie przepraszali. Jak Jaruzelski za stan wojenny. Przeprasza rodziny osób, które przez niego zamordowano, ale zaraz potem podkreśla, że zrobił słusznie i drugi raz tak samo by postąpił. To po co przeprasza, jak uważa, że dobrze zrobił? Zawsze w tych wszystkich politycznych przeprosinach jest "ale". "Przepraszam, że nic nie zrobiliśmy, ale to przez koalicjanta", "przepraszam, że opowiadałem w kampanii głupoty, ale brałem proszki", przepraszam, że plułem na Lecha Kaczyńskiego, ale będę pluł jeszcze bardziej".
Mam więc propozycję dla osób, które jak Lech Wałęsa - już zawyrokowały, że do katastrofy smoleńskiej doprowadził Lech Kaczyński, a teraz autentycznie im z tego powodu wstyd. Udowodnijcie, że wasze przeprosiny mają jakąś wartość. Utnijcie w ramach pokuty sobie kawałek ucha lub palca. Albo przynajmniej choć trochę się zmieńcie.