Wydaje mi się, że wielu ludzi decyduje się na to, by zostać nauczycielami, bo czują misję. Przecież nikt nie zostaje nauczycielem dla pieniędzy. Chcą uczyć, przekazywać wiedzę młodym ludziom, czuć satysfakcję z tego, że ktoś kiedyś powie – „tego nauczyła mnie trzydzieści lat temu moja polonistka” albo ktoś inny przez wiele lat będzie z szacunkiem myślał o matematyku, choć bał się go jak wampir światła. Może to idealizm, ale sam miałem wielu takich nauczycieli, znam takich nauczycieli. Dlaczego ci, których znam, mieliby się różnić jakoś szczególnie od tych, których nie znam?
I nagle duża część takich ludzi decyduje się wziąć udział w strajku. Strajkować w Polsce wolno. Pamiętam protesty nauczycieli, które PiS pochwalał, a rząd Platformy i jego zbrojne ramię w postaci „Gazety Wyborczej” gromko potępiały. No to teraz na drugą nóżkę. Problem w tym, że chyba sprawy zaszły za daleko. Strajk nikomu już nie służy, ludzie się odwracają od ZNP, PiS-u to nie osłabia, sytuacji w oświacie nie polepsza, a pokrzywdzeni są jedni – uczniowie, gimnazjaliści, maturzyści, dzieciaki z podstawówek, które przecież jak się teraz nie nauczą, to będą miały braki. Niektóre z nich zostają w domach same, bo rodzice nie mają co zrobić. Inne nie pojadą z rodzicami na wakacje, bo rodzice teraz wyczerpują urlopy, by się nimi zająć. Znacie to?
Edukacja to też walka z czasem. Przecież belfrzy to wiedzą. I chyba część strajkujących musi widzieć, że za panem Broniarzem idą już po nic, tracąc autorytet w społeczeństwie i krzywdząc tych, którym mieli się poświęcić. Może stąd ta bezsensowna agresja wobec „łamistrajków” czy nawet emerytowanych nauczycieli, którzy chcieli pomóc przy egzaminach. Chyba lepiej powiedzieć: już koniec – nawet jeśli inni będą krzywo patrzeć, bo jedyne, co po tym strajku zostanie, to solidny kac, napięte relacje w szkołach i pretensje rodziców.