Wiktor Świetlik

i

Autor: Piotr Piwowarski

Wiktor Świetlik: Dyktatura optymistów

2012-12-13 3:00

Przeczytałem  w „Super Expressie” o  złapaniu 14-latka, który prowadził samochód zaśnieżoną drogą. Siedząca obok mama nie widziała w tym nic złego, co więcej, tłumaczyła drogówce, że chłopak jeździ od ósmego roku życia i świetnie radzi sobie na torze kartingowym. Oczywiście, domyślam się, że podejście tej pani budzi raczej powszechne oburzenie, ale tak naprawdę jest ona typowym produktem naszych czasów. Jest optymistką - zakłada, że będzie dobrze. Optymistą dziś być trzeba. Optymiści są w rządzie, i kochają rząd, optymiści wierzą w przyszłość i reprezentację narodową. Optymistyczny szef MSZ wierzył w nader przyjazne intencje panów Putina i Miedwiediewa, a teraz wciąż wierzy, że pani Merkel nie będzie się kierować, jak przystało na porządnego kanclerza, interesem narodowym, a jakimś nieokreślonym europejskim dobrem wspólnym. Optymiści wierzą, że przez pompowanie coraz większych sum pieniędzy w  niewydolny europejski system monetarny będzie w końcu dobrze.

 

A jak się nie uda? Tego optymiści nie rozważają. Optymiści mają cechę, którą filozof Roger Scruton określił jako „syndrom najlepszego scenariusza”. Obrazuje go dobrze gra w ruletkę, która, przyznaję, czasem mi się zdarza. Mam jednak tę przywarę, że żaden ze mnie hazardzista. Kiedy stawiam na kilka z 36 numerków, to stawiam drobną kwotę, którą mogę stracić. Z góry zakładam, że ją stracę i tak się z reguły dzieje. Jak wygram, radość jest nieopisana. Co robi hazardzista? Stawia wszystko, bo zakłada najlepszy scenariusz. Jak przegra, cóż wypadek, pożycza i stawia jeszcze więcej, przecież tym razem będzie dobrze. Na pewnym etapie, kiedy już tonie w niespłacalnych długach on i jego bliscy, nie ma już skąd pożyczyć. Wtedy wariuje albo się wiesza. Oto cudowny finał nadmiernego optymizmu.
Optymizm ma być żelaznym lekiem w naszych czasach na depresję. Dlatego pewnie jest jej tak mało. Do tej pory znałem trzy dość skuteczne sposoby na psychicznego doła - butelka wina, seks i sport, najlepiej stosowane naprzemiennie, niekoniecznie w podanej kolejności. Jakiś czas temu znajoma poleciła mi biblię optymistów, książkę pastora Normana V. Peala „Moc pozytywnego myślenia”. Autor generalnie proponuje, żebyśmy wprowadzali się w stan zbliżony do ćpuna. Mamy udawać, że nie jest tak, jak jest, a że jest wspaniale. Niedawno tę zacną pozycję obśmiał „The Wall Street Journal” przypominając grę w białego niedźwiedzia. Gra polega na  tym, że próbujemy nie myśleć o białym niedźwiedziu, a im więcej się staramy, tym bardziej obsesyjnie o nim myślimy.

A jak się nie uda? Tego optymiści nie rozważają. Optymiści mają cechę, którą filozof Roger Scruton określił jako „syndrom najlepszego scenariusza”. Obrazuje go dobrze gra w ruletkę, która, przyznaję, czasem mi się zdarza. Mam jednak tę przywarę, że żaden ze mnie hazardzista. Kiedy stawiam na kilka z 36 numerków, to stawiam drobną kwotę, którą mogę stracić. Z góry zakładam, że ją stracę i tak się z reguły dzieje. Jak wygram, radość jest nieopisana. Co robi hazardzista? Stawia wszystko, bo zakłada najlepszy scenariusz. Jak przegra, cóż wypadek, pożycza i stawia jeszcze więcej, przecież tym razem będzie dobrze. Na pewnym etapie, kiedy już tonie w niespłacalnych długach on i jego bliscy, nie ma już skąd pożyczyć. Wtedy wariuje albo się wiesza. Oto cudowny finał nadmiernego optymizmu.Optymizm ma być żelaznym lekiem w naszych czasach na depresję. Dlatego pewnie jest jej tak mało. Do tej pory znałem trzy dość skuteczne sposoby na psychicznego doła - butelka wina, seks i sport, najlepiej stosowane naprzemiennie, niekoniecznie w podanej kolejności. Jakiś czas temu znajoma poleciła mi biblię optymistów, książkę pastora Normana V. Peala „Moc pozytywnego myślenia”. Autor generalnie proponuje, żebyśmy wprowadzali się w stan zbliżony do ćpuna. Mamy udawać, że nie jest tak, jak jest, a że jest wspaniale. Niedawno tę zacną pozycję obśmiał „The Wall Street Journal” przypominając grę w białego niedźwiedzia. Gra polega na  tym, że próbujemy nie myśleć o białym niedźwiedziu, a im więcej się staramy, tym bardziej obsesyjnie o nim myślimy.

 

Optymiści mają jednak jedną wielką przewagę. Potrafią - w przeciwieństwie do pesymistów - przekonywać do siebie tłumy obiecując im Tysiącletnie Rzesze, komunizmy i ukoronowane noblem pokojowe Zjednoczone Europy, gdzie jagnię zasiądzie obok lwa. My pesymiści jesteśmy na straconej pozycji. W dodatku musimy zakładać, że optymiści z dużą dozą prawdopodobieństwa z nami wygrają, znowu narobią strasznego bigosu, a my będziemy musieli po nich sprzątać. Ale przynajmniej zawsze mamy sporo okazji, by pić wino, uprawiać seks i sport.