Jutro jakieś kolegialne ciało o koszmarnej nazwie ma decydować o tym, czy odebrać Polakowi Ryszardowi Czarneckiemu funkcję wiceprzewodniczącego europarlamentu. Wszystko przez to, że wspomniany polityk śmiał wpisać panią europosłankę Różę Thun w tradycję szmalcownictwa. Pani Róża, dla przypomnienia, wystąpiła w reportażu dla niemieckiej telewizji, który przedstawiał nasz kraj jako zmierzający ku dyktaturze zaścianek opanowany przez sojusz propagandzistów w sutannach i bezwzględnych funkcjonariuszy policji, w którym jest jedna waleczna osoba, czyli wspomniana europosłanka. Sądzę, że usunięcie Czarneckiego za krytykę pani Rózi to zdecydowanie za mało. Odpowiednie akty powinny dokładnie określić, co wolno politykom unijnym, a czego nie wolno. Można to dopisać do traktatu lizbońskiego albo stworzyć na tę potrzebę jakiś nowy, jeszcze bardziej niezrozumiały akt prawny.
Parę rzeczy powinno z niego jednak jasno wynikać. Po pierwsze - co wolno, w końcu nasza Unia kochana to oaza wolności. Choćby to, że wolno grozić Polsce, Węgrom i innym "tym mniejszym, wschodnim krajom" sankcjami, wciskać ludziom, że odbywają się tam zamachy stanu, grozić przemocą, jak czynił to przewodniczący europarlamentu i lider niemieckiej lewicy Martin Schulz.
Wolno sugerować Węgrom antysemityzm - jak robił to facet, który powinien być absolutnie obiektywny i zrównoważony, bo jest wiceprzewodniczącym Komisji Europejskiej. Można mieć za sobą kierowanie rajem podatkowym - jak obecny szef wspomnianej komisji. Można - jak były wiceprzewodniczący PE Jacek Protasiewicz - pisać na Twitterze, że ktoś "zabawiał się owcą" i szturmować po "lampce wina" lotnisko we Frankfurcie.
Nie wolno za to krytykować niemieckich mediów i ludzi, których one lubią. Na samym końcu wielkimi wołami powinno być wyraźnie wytłuszczone, że przede wszystkim nie wolno śmiać się z pani Róży Thun, bo tak jak Francuzi mieli Mariannę, półnagą piękność, która wiodła lud na barykady, tak my mamy panią Różę, która wraz z niemieckimi dziennikarzami wyzwoli nas od nas samych. Bo każdy ma taką Mariannę, na jaką sobie zasłużył.