Nie wiem, co stało się z samolotem z polskim prezydentem, a także wieloma moimi znajomymi w Smoleńsku. Nie wiem, bo nikomu już w przypadku tej sprawy, jednej z najważniejszych, z jakimi mieliśmy do czynienia za mojego życia, nie wierzę. Podobnie nie wierzę już nikomu w wielu innych kwestiach, w tym w sprawie osławionego sporu o Puszczę Białowieską i częściową wycinkę drzew, która ma jej dotknąć.
Kompletnie nie wierzę przykuwającym się do drzew panom ekologom i paniom "ekologiniom", bo mam nader poważne wątpliwości co do ich kompetencji w tej sprawie, podobnie jak do kompetencji zagrzewających ich do boju lewicowych dziennikarzy i opozycji. Powiedzmy sobie szczerze, gdyby kornik drukarz miał naprawdę zjeść całą puszczę w ciągu tygodnia, to oni i tak by się przykuwali w ramach walki ze znienawidzoną pisowską, faszystowską władzą. Minister środowiska pozornie na ich tle prezentuje się dużo lepiej, jest znanym na całym świecie specjalistą od ekosystemów, a czymś takim jest zdaje się wspomniana puszcza. Tyle że pytany o krytykę mediów, ujawnia, że zapoznaje się tylko z tymi gazetami, które go chwalą - niezbyt to budujące, choć pewnie wygodne.
Prawda jest taka, że obie strony się tak okopały, iż zwykły zjadacz chleba ma mikre szanse na dojście prawdy o tym, co puszczy służy, a co wręcz przeciwnie. Pomimo że ten akurat temat śmiało mógłby być wyłączony z rytualnych partyjnych bojów. Właściwie należałoby sprawdzić, czy ta puszcza jeszcze w ogóle jest, i czy kiedykolwiek była, bo obserwując poziom naparzanek polskich polityków i sekundujących im po obydwu stronach mediów, można zwątpić we wszystko.
ZOBACZ: Przesłuchanie Michała Tuska ws Amber Gold: "Wiedzieliśmy z tatą, że to była lipa"