Trump doradził Boeingowi, by po usunięciu usterki dodał kilka fajnych funkcji i zmienił nazwę samolotu. Jak widać, z samolotami jest trochę jak z telefonami komórkowymi. Jeśli w nieudanym modelu łatwo pęka szybka, to wstawia się mocniejszą, lekko zwiększą kształt obudowy, dodaje megapiksele, a potem znany celebryta przekonuje na plakatach ludzi, że to całkiem nowy produkt. Taki zabieg nazywa się rebrandingiem i nie jest niczym nowym. W czasach dyktatury generała Jaruzelskiego Zenon Laskowik i Bogdan Smoleń przekonywali, że najlepsze tańce to tanga i walce. Dlaczego? „Bo łatwo je przerobić na marsze.” Wystarczy zmienić obuwie. Obuwie więc dość masowo zmieniają nasi politycy.
Weźmy na przykład takiego Włodzimierza Cimoszewicza czy Dariusza Rosatiego. Kiedyś nazywano ich po prostu postkomunistami, specjalnie nawet tego nie kryli zachęcając do swoich osób elektorat z łezką w oku wspominający Polska Zjednoczoną Partię Robotniczą czy Milicję Obywatelską. Jak wiadomo, komunistom raczej blisko było do wschodniej części Europy niż zachodniej. Ale po kilku rebrandingach mamy prominentnych aktywistów Koalicji Europejskiej, która ma krzewić wśród nieokrzesanych nadwiślańskich tubylców postępowe obyczaje z Zachodu.
Albo taki Michał Kamiński, kiedyś jeździł z pielgrzymkami do prawicowego dyktatora Pinocheta, o homoseksualistach mawiał per „pedały”, a teraz pierwszy piewca postępowej Europy. Nie inaczej z prawą ręką familii Tusków Romanem Giertychem, który kiedyś przecież nie chciał wpuścić Polski do Unii Europejskiej. To są dopiero rebrandingi. A przed wyborami parlamentarnymi być może czekają nas jeszcze bardziej imponujące. Biznes może o tej skali co najwyżej o tym pomarzyć, bo to jakby Jumbojeta zamieniać na łódź podwodną.