Wiesław Gałązka: Zostawili premier samą

2014-11-18 10:38

Powyborcze wystąpienia Ewy Kopacz i Jarosława Kaczyńskiego oceniają eksperci

"Super Express": - Wyłączając dźwięk w telewizorze i oglądając wczorajsze wystąpienia Ewy Kopacz i Jarosława Kaczyńskiego, po języku ciała da się od razu stwierdzić, kto wygrał, a kto poległ?

Wiesław Gałązka: - W ogóle patrzę na to wszystko jak na teatr. Dla wielu ludzi wybory są po prostu festynem, a dla polityków sondażem popularności. W tym teatrze dało się zauważyć, że Platformie mina zrzedła, ale totalnej depresji nie ma, bo przegranej mogła się ta partia spodziewać. Z drugiej strony nie można było nie dostrzec triumfalizmu PiS, choć uważam, że był go nadmiar.

- Patrząc wczoraj na prezesa Kaczyńskiego, po raz pierwszy od dawna widziałem w nim luz i zadowolenie. Nie zabrakło mu dowcipów, słał uśmiechy. Tak wygląda człowiek, który po latach politycznej posuchy osiąga w końcu sukces?

- Oczywiście, i trudno się temu dziwić. To był ostatni moment, by dać tej partii głębszy oddech. Nie uważam jednak, że Jarosław Kaczyński był aż tak wyluzowany. Mimo wszystko musiał wstrzyknąć porcję jadu w swoim przemówieniu. Mam tu na myśli jego wypowiedzi na temat przebiegu głosowania, w których odnosił się do wypowiedzi Ewy Kopacz o tym, że PO nie ma zamiaru swojej porażki tłumaczyć wyborczymi fałszerstwami. Mam wrażenie, że chciał dać sobie pole do używania w tym temacie, choćby w związku z niesprawnym systemem komputerowym PKW.

Zobacz też: Pierwsza PORAŻKA premier Kopacz! PO przegrała, bo zabrakło Tuska?!

- To Kaczyński. Z kolei, kiedy na scenę wyszła Ewa Kopacz, wyraz twarzy od razu zdradzał, że przeżyła tę porażkę. Było to tak bolesne, że nie dało się ukryć rozczarowania?

- Nie wiem, czy nie przesadzamy, opisując tę wyborczą porażkę jako koniec świata dla polityków PO. Tej partii takie otrzeźwienie się przyda. Może w końcu przywoła do porządku dość niesforne kadry Platformy. Takie przejechanie się pośladkami po szorstkim betonie może podziałać mobilizująco i skłonić do lepszego kontaktu z obywatelami. Mówić o tym kontakcie, a utrzymywać go, to dwie różne rzeczy.

- Niemniej znaczące jest to, że Ewa Kopacz pojawiła się na scenie sama. Za prezesem stał wianuszek wierchuszki partyjnej. Jak to w życiu, sukces ma wielu ojców, porażka jest samotną matką?

- Dokładnie tak. To jednak świadczy o tym, jak niezbyt świadomi są spin doktorzy z PO. Lider nigdy nie powinien być sam, a oni go zostawili. Powinien być przy niej tłumek ludzi - i nieważne, kto by to był. Tym bardziej jednak zasługuje na szacunek, że wzięła to, żeby zacytować Leszka Millera, na swoją piękną pierś z lwim sercem.

- Ludzi mogła ująć tym, że sama zmagała się wczoraj z porażką?

- To może przysporzyć jej nieco sympatii, bo nie lubimy, kiedy ktoś jest zdradzany. A to, co widzieliśmy, było pewną formą wizerunkowej zdrady. Chyba że sama zadecydowała, że weźmie ten wynika na siebie.

- Nie zdziwiłbym się, że po prostu w PO odwykli od porażek i nie byli gotowi, żeby się z nią zmierzyć. Stąd niezbyt udana improwizacja.

- W ogóle mam wrażenie, że nasi politycy mają jedną podstawową wadę - żyją w przekonaniu, iż wyszli z ludu, żeby więcej do niego nie wrócić. Pewne rzeczy więc do nich nie docierają. Niestety, system polityczny, który mamy, sprzyja temu przekonaniu.

- A reasumując, komu przyznałby pan punkt za niedzielne wystąpienia powyborcze - Kopacz czy Kaczyńskiemu?

- Jednak Ewie Kopacz - za odwagę. Więcej u niej było dydaktyki i motywacji dla swoich działaczy. Zachowała odpowiednią do sytuacji pokorę. Tymczasem styl prezesa był stricte propagandowy, konsumujący ten sukces, choć na takie nadęcie wcale nie zasługuje.

Zobacz: Wybory Samorządowe 2014. Jarosław Kaczyński WYMODLIŁ sobie zwycięstwo, a Kopacz NIE!