"Super Express": - Jak pan ocenia to, że premier ujawnił publicznie treść kierowanych do niego gróźb?
Wiesław Gałązka: - Jestem tym zażenowany. Przecież każda osoba publiczna - a szczególnie polityk - musi zdawać sobie sprawę z tego, że jest narażona na nieprzychylne opinie. Często opinie wręcz brutalne, a nawet groźby. Musi się liczyć z tym, że nienawiść osób sfrustrowanych może odnosić się także do członków jego rodziny. Pewien polityk kiedyś zadeklarował, że ryzyko jest jego zawodem. Polska nie jest krajem zamachów - przypadek szaleńca z Łodzi nie może determinować poglądu, że politycy w naszym kraju są realnie zagrożeni - ale po to istnieją specjalne służby, które weryfikują niepokojące informacje. Rzecz w tym, że powinny działać po cichu. To, że premier powiedział o stosowanych wobec niego groźbach, jest zupełnie niepotrzebnym ekshibicjonizmem. Wizerunkowo na tym stracił. Silny przywódca - a za takiego Donald Tusk chce uchodzić - nie powinien o tego typu rzeczach mówić.
- Ale media się go pytają o zwiększoną ochronę.
- Wystarczyłoby, gdyby z otoczenia premiera padła odpowiedź, że są ku temu powody. Od udzielenia takich informacji jest rzecznik rządu.
- Ale dlaczego ma udawać herosa, gdy jest tylko człowiekiem? Nikt z nas nie chciałby otrzymywać takich SMS--ów, jakie premier ujawnił.
- Oczywiście, że nikt z nas by nie chciał. Ale doprawdy premier nie musiał ich nam czytać osobiście. Mógł o to poprosić osobę odpowiedzialną za kontakt z mediami, czyli panią Małgorzatę Kidawę-Błońską. Premier nie musi ujawniać się ze swoimi osobistymi emocjami. Tego rodzaju słabość jest źle odbierana. To nie jest pozytywna informacja, że premier z czymś sobie nie radzi i postanawia się tym podzielić ze społeczeństwem osobiście.