Wiesław Johann

i

Autor: archiwum se.pl

Wiesław Johann: premier nie powinien zniechęcać narodu

2013-07-23 4:00

Czy premierowi rządu wypada nawoływać do nieobecności na referendum tylko ze względu na partyjny interes?

"Super Express": - Nie milkną echa słów premiera, który zachęcał, aby zbojkotować coraz bardziej prawdopodobne referendum w sprawie odwołania Hanny Gronkiewicz-Waltz z funkcji prezydenta Warszawy. Wielu odebrało te słowa Donalda Tuska jako antydemokratyczną retorykę. Wczoraj na naszych łamach prof. Andrzej Zoll mówił, że takie wezwanie do bojkotu jest w pełni uprawnione. Też pan tak myśli?

Wiesław Johann: - Po pierwsze, trzeba sobie jasno powiedzieć, że suwerenem jest naród. Sprawuje on swoją władzę w sposób pośredni i bezpośredni. Ten drugi daje mu największy wpływ na rządzących i mieszczą się w nim referenda. Są one elementarną zasadą demokracji, stosowaną w każdych przyzwoitych krajach. Rzekłbym nawet, że to najbardziej demokratyczna z procedur dostępnych obywatelowi. Ludzie mają prawo się wypowiedzieć w tej czy innej kwestii. Jeżeli istnieje grupa obywateli, która pragnie przeprowadzić referendum w jakiejś sprawie, to nie można tej grupie obywateli odbierać tego konstytucyjnego prawa. Czy ktoś będzie brał udział w tym referendum, to jego suwerenna decyzja. Wprowadzanie do tego elementów polityki, czyli to, co zrobił premier Tusk, jest dla mnie jednym wielkim skandalem. Premier nie może nakłaniać obywateli do rezygnowania z ich podstawowego prawa, jakim jest udział w referendum.

- Nawet kiedy premier jest jednocześnie przewodniczącym partii, w której interesy uderza to referendum? Wtedy można? Prof. Zoll twierdzi, że tak.

- Nie interesuje mnie pan premier jako przewodniczący Platformy Obywatelskiej. Interesuje mnie jako prezes Rady Ministrów, po prezydencie najważniejszy organ państwa. Wśród jego obowiązków jest stanie na straży demokracji. Bez względu na to, jaką funkcję pełni polityk, to w żadnym wypadku nie można w ten sposób nakłaniać do rezygnacji z prawa do wyrażenia swojej opinii o rządzących w imię partyjnego partykularnego interesu. Jest to zwyczajnie nie do przyjęcia i jestem zdumiony, że premier się na to zdecydował.

- Pewnie jest to jakiś gest rozpaczy ze strony premiera. Trudno bowiem będzie, jeśli do referendum dojdzie, zbudować na tyle pozytywny obraz pani prezydent, żeby ludzie chcieli jej w głosowaniu bronić.

- Ja uważam, że najlepszym sposobem jest poddanie się weryfikacji obywateli miasta stołecznego Warszawy. Niech pójdą i niech się wypowiedzą. Jeżeli pani prezydent jest pewna, że sprawuje rządy w sposób prawidłowy, niech da im szansę, żeby to potwierdzili.

- Czy jednak premier nie ma trochę racji, twierdząc, że przy takim prawie referendalnym, jakie mamy, a które zakłada odpowiednią frekwencję, formą poparcia dla prezydent Warszawy będzie zostanie w domu?

- Jeśli dojdzie do sytuacji takiej, że zostanie osiągnięty limit frekwencji przewidzianej przez ustawodawcę, to wiadomo, że musi to referendum przegrać. Taka jest atmosfera w Warszawie, taka jest jej ocena wystawiona przez obywateli miasta. Nawet jeśli frekwencji odpowiedniej nie będzie, i tak dotrą do nas wyniki. I co z nich będzie wynikać?

- Że na referendum poszli głównie zmęczeni panią prezydent warszawiacy, którzy chętnie już by się z nią pożegnali.

- Właśnie, 95 proc. tych, którzy wzięli w nim udział, powie, że jej nie chcą. Powiadam, najbardziej uczciwym sposobem jest poddanie się weryfikacji. Każda przyzwoita władza w pewnym momencie mówi: "Proszę bardzo, obywatele, osądźcie nas!". Niech się obywatele wypowiedzą, czy rządzący sprawują władzę zgodnie z ich wolą, czy też nie.