"Super Express": - Na temat księdza prałata często słyszy się opinię, że był to człowiek kontrowersyjny.
Henryka Krzywonos: - Bo taki był. Uważam, że księdzem jest się przy ołtarzu, a jak się od niego odejdzie, jest się zwykłym śmiertelnikiem. I taki był prałat. Omylny, jak każdy z nas. W 1980 r. był cudownym człowiekiem, który pomógł strajkującym. W latach 90. jego życie zmieniło się. Lubiłam go, lubiłam z nim rozmawiać. Był chrzestnym mojego dziecka. Przyjaciół poznaje się w biedzie. Kiedy w 1982 r. otrzymałam nakaz opuszczenia Gdańska i zakaz pracy w PRL, to właśnie on mi pomógł - dał mi 1000 zł, co wtedy było dużą sumą. Gdy trzeba było go bronić - robiłam to. Później znaleźli się wyznawcy ojca Rydzyka, którzy też go bronili. Wtedy odstąpiłam od obrony księdza Jankowskiego. Niemniej jednak nie straciliśmy kontaktu. Gdy go widziałam w zeszłym roku, był smutny. Powiedział, że wszyscy go opuścili - że jak on był potrzebny, to się zjawiał, a kiedy on potrzebował pomocy, to został sam. I miał rację. Ludzie go już inaczej traktowali.
- Wytykano mu wystawny tryb życia, mówiono, że był tajnym współpracownikiem SB.
- Nie zważam na to. Bo okazuje się, że nawet ludzie, którzy nie mieli do czynienia z bezpieką i nie współpracowali z nią, byli o nią oskarżani. Poza tym, jeśli się uważa, że człowiek jest winny, to mówi się mu o tym od razu, a nie wtedy, kiedy jest on nam już niepotrzebny.
Henryka Krzywonos
W 1980 r. dała sygnał do rozpoczęcia strajku przez pracowników gdańskiej komunikacji. Sygnatariuszka porozumień sierpniowych