Wielkie mi co

2010-03-23 3:00

W Polsce można wiele rzeczy, ale jednej nie można. Otóż w Polsce nie można się skompromitować. Choćbyś nie wiem co zrobił, to zawsze jakoś mniej lub bardziej mądrze, ale się wytłumaczysz.

A jak już nie masz żadnych argumentów, to zawsze możesz się nadąć i rzec: "Wielkie mi co". "Wielkie mi co" oznacza, że w ogóle nie ma co mówić o drobiazgu, który zarzuca się danej osobie, bo były na świecie większe tragedie, na przykład zatonięcie "Titanica". Oczywiście mówimy tu o beztroskim żywocie polityków. Normalny człowiek może się jeszcze skompromitować, ale jak zostaje politykiem, to już działa "wielkie mi co".

"Super Express" opisał kilku naszych parlamentarzystów, którzy kupowali za państwowe pieniądze na biura poselskie rzeczy raczej na prywatny użytek, jak młot udarowy czy nawigację samochodową. No i co? No i zadziałało polskie "wielkie mi co". Jak sytuacja wyglądałaby na przykład w Anglii, gdyby tamtejsza prasa ujawniła taki skandal?

Presja opinii publicznej byłaby tak silna, że... Zresztą pozwolą Państwo, że tu zacytuję fragment naszego dzisiejszego wywiadu z rzecznikiem praw obywatelskich Januszem Kochanowskim: "Wielką Brytanię i jej obyczaje trudno jednak przykładać do naszej rzeczywistości. Tam, gdy w piątek wybucha afera, czy to polityczna, czy obyczajowa, to w poniedziałek polityk rezygnuje ze stanowiska. Staje z żoną przed domem, trzyma ją za rękę i mówi, że teraz poświęci się rodzinie".

Apeluję do bohaterów naszych publikacji, aby rodzinom poświęcali znacznie więcej czasu...