Serbia schnie po wielkiej powodzi. Chociaż doszło do niej na oczach Zachodu, to Zachów pozostawił te oczy zamkniętymi. Zauważył to popularny na świecie Serb Novak Djoković – jak to jest możliwe, że zachodnie media tak skąpo relacjonowały największą powódź na kontynencie od czasów prowadzenia pomiarów? Jak to jest możliwe, że popularna przeglądarka internetowa Google potrafi uhonorować w swoich grafikach na przykład rocznicę najzimniejszego dnia w historii Kanady a nie podkreśliła wagi takiego wręcz apokaliptycznego zjawiska? Kto o tym decyduje – „klikalność”? Dobytek milionów ludzi został unicestwiony lub naruszony – tymczasem zachodnie media potrafiły się w tym czasie pochylić nad mniejszymi tragedia tylko rozgrywającymi się gdzie indziej.
Wielka woda w Serbii była przerażająca ze względu na swój niszczycielski charakter, ale również była ciekawa – ciekawa ze względu na swój charakter społeczny. Otóż doszło do olbrzymiej konsolidacji społeczeństwa. Np. gdy na jednym odcinku walki z żywiołem ogłoszono nabór wolontariuszy i założono, że stawi się najwyżej 500 osób – po kilu godzinach było ich około 12500. Korporacje taksówkowe chętnych do pomocy woziły za darmo, kibice wrogich sobie drużyn pracowali ramię w ramię – każdy pomagał jak mógł. Co ważne, pomagali też sąsiedzi „zza miedzy”, czyli z dawnych jugosłowiańskich republik. To budujące.
Szkoda, że tak mało o tym mówiono.
Paweł Lickiewicz