Jan Pospieszalski: Widziałem pluszową kaczkę dartą na strzępy

2010-08-11 14:30

Specjalnie dla "Super Expressu" uczestnicy manifestacji z obu stron "sporu o krzyż" wyjaśniają swoje racje i polemizują z argumentami oponentów. Jan Pospieszalski, muzyk, publicysta, gospodarz programu "Warto rozmawiać": Wśród obrońców krzyża nie pokazuje się ludzi młodych i wykształconych, lecz wyłącznie brudnych bezdomnych - tak, oni też tam są, ale i oni mają prawo do okazywania wrażliwości.

"Super Express": - Czym jest teraz dla zbiorowej polskiej duszy ulica przed Pałacem Prezydenckim?

Jan Pospieszalski: - Łatwiej jest odpowiedzieć, czym mogła być, ale nie stała się. Mogła być miejscem poważnej refleksji i debaty o Polsce pomiędzy różnymi wrażliwościami. Takie rozmowy udało mi się tam zarejestrować na kamerze.

- Dlaczego więc szansa została zmarnowana? Dlaczego żywimy się duchowymi plewami zamiast ziarnem?

- To jest wina mediów. W nich nie istnieją ciekawe rozmowy spod Pałacu. Wydarzenia z Krakowskiego Przedmieścia są zredukowane do fundamentalistycznego aktu narzucania swojego wyznania w miejscu laickim, przeciwko czemu w "rozsądny", ale też "wesoły" sposób buntuje się "światła" część społeczeństwa. Wśród obrońców krzyża nie pokazuje się ludzi młodych i wykształconych, lecz wyłącznie brudnych bezdomnych - tak, oni też tam są, ale nie zapominajmy, że i oni mają prawo do okazywania swojej wrażliwości. Gdy przeczytałem w gazecie "Metro", że demonstracja przeciwników krzyża była przyjaznym happeningiem, podczas którego minutą ciszy uczczono 96 osób, które zginęły pod Smoleńskiem, to odniosłem wrażenie, że mieszkamy na różnych planetach. Minuta ciszy? Przecież to kłamstwo!

- Jakie są zatem pana refleksje z Krakowskiego Przedmieścia?

- Widziałem wielką pluszową kaczkę, która była darta na strzępy przy aplauzie pijanych ludzi. Szkoda, że gazetowy papier i telewizja nie przenoszą zapachu - alkohol wisiał w powietrzu. Zapamiętam też dziesiątki puszek z piwem Lech, które były mi pokazywane do kamery z zapytaniem: "napijesz się zimnego Lecha?". Trudno będzie też zapomnieć pluszowego misia przybitego do krzyża. W pewnym momencie zostałem zaatakowany od tyłu - z całej siły kopnięty. Sprawca uciekł, ale nagrałem jego twarz, choć próbował mi wyrwać kamerę. Innym razem kompletnie pijany chłopak z dredami wygrażał, że mi zaraz zap...doli z łokcia i że k...wa jestem dla niego g...nem, śmieciem i sk...synem i takich jak ja to trzeba k...wa zap...dolić. Po czym mnie opluł i uciekł. Poraziła mnie ilość szyderstw i cynicznego rechotu. Wojciech Cejrowski z zamkniętymi oczami i wysoko uniesionym różańcem stał w milczeniu obok miejsca, gdzie przemawiał organizator tego przedsięwzięcia - w stronę Wojtka wyciągano ręce w geście pozdrowienia satanistów. A w stronę osoby oglądającej zajścia z okna tłum skandował: "pokaż cycki, pokaż cycki". Spotkałem też kulturalnego mężczyznę cytującego Gombrowicza i Norwida, który przekonywał mnie, że ja jestem tym, który sieje nienawiść. Gdy próbowałem dowiedzieć się, w jakim aspekcie sieję nienawiść, nie potrafił odpowiedzieć. Zakończył swój wywód stwierdzeniem, że ludzi spod krzyża trzeba spałować i wywieźć w kajdankach. Czyż to nie jest forma nienawiści?

- Dobrze, spotkał pan męty. Męty są w każdym społeczeństwie. Jest naukowo udowodnione, że niewielki procent ludzkiej populacji ma patologiczne skłonności - zamiłowanie do przemocy, pragnienie nienawiści. Jeśli dać im benzynę i ogień - będą podpalać.

- Kto zatem wydał zgodę na manifestację nocną porą, gdy ciemność staje się przyzwoleniem na bezkarność, gdy na ulice wylegają pijani?

- Nie oto mi chodziło. Ludzie, którzy powiedzieli weto próbie przeniesienia krzyża zaostrzyli dyskurs, pokazali, że wszystko i wszędzie - nawet pod Pałacem Prezydenckim - jest dozwolone. W sposób naturalny ich dewocja przyciągnęła drugą stronę - błaznów.

- Pan się powołuje na tzw. porozumienie między kurią, harcerzami i Pałacem Prezydenckim. Otóż żadne ze sformułowań zawartych w porozumieniu nie dawało gwarancji tym zdeterminowanym ludziom, że miejsce po krzyżu zostanie godnie upamiętnione.

- A co z zaufaniem Polaka względem Polaka?! Przecież nikt nie chciał krzyża wyrzucić na śmietnik! Miał być adorowany w świątyni i poniesiony w procesji - to piękna polska tradycja! I miał spocząć w świątyni jak serce Chopina, jak sztandary z pól bitewnych. A gdyby nie dotrzymano umowy - można by było wrócić pod Pałac z nowym krzyżem. Poza tym, dlaczego niektórzy obrońcy krzyża mówią, że przez cztery miesiące nie uczczono pamięci ofiar?! Czy uroczystości żałobne na Wawelu nie są wyniesieniem ofiar na najwyższy stopień polskiego panteonu?

- Nie mieszajmy dwóch rzeczy. Na Krakowskim Przedmieściu wydarzyło się coś więcej niż pogrzeb pary prezydenckiej - tam czuwali ludzie przez tydzień. Opłakiwali zmarłych i wyrażali troskę o państwo. Przez załzawione oczy widzieli, ilu ich jest. I chcą, aby to społeczne zjawisko było godnie uczczone. Ludzie, którzy manifestują przeciwko obecności krzyża, mają usta pełne haseł o wolności przed wrażliwością narzucaną im z góry. Ale ja walkę o wolność widzę wśród ludzi stojących pod krzyżem - bo tylko kraj wolny i suwerenny potrafi zadbać o to, aby śmierć najważniejszych osób w państwie została należycie wyjaśniona, czego na razie nie widzimy. Ci ludzie formułują swój niepokój o państwo i o śledztwo.

- A jak by pan zareagował, gdyby jakiś homoseksualista wyraził pod siedzibą głowy państwa swoje "widzimisię", umieszczając tam tęczową flagę? Wśród ofiar katastrofy mogły być przecież osoby homoseksualne.

- Żaden homoseksualista nie przyszedł po katastrofie pod Pałac z tęczową flagą, aby zamanifestować swój żal. Gdyby zrobił to dziś - byłaby to prowokacja. Przy poboczach polskich dróg stoją tysiące krzyży w miejscach śmiertelnych wypadków. Na pewno giną w nich też homoseksualiści. Ale nie ma tam tęczowych flag. Żałobę upamiętnia się w naszej kulturze znakiem krzyża.

Jan Pospieszalski

Muzyk, publicysta, gospodarz programu "Warto rozmawiać" w TVP