... Szczególnie zabawne są ich wynurzenia dotyczące motoryzacji. Gdy tylko pojawi się informacja o wzroście importu używanych samochodów czy też dane statystyczne prezentujące średni wiek poruszających się po naszych drogach pojazdów, można zacząć odliczać sekundy dzielące nas od chwili, gdy usłyszymy pierwsze oderwane od rzeczywistości diagnozy. Łączy je jedna konkluzja: Polacy jeżdżą złomem.
Nie da się ukryć, faktycznie na naszych drogach dominują auta, które place fabryczne opuściły ponad dekadę temu (to blisko 80 proc. parku maszynowego). Jednak stawiać znak równości pomiędzy zaawansowanym wiekiem konstrukcji a jej fatalnym stanem technicznym mogą tylko ludzie, którzy mentalnie tkwią w latach 90. ubiegłego wieku.
Czas biegnie nieubłaganie, a świat się zmienia. Dotyczy to również motoryzacji. Stary samochód w 2016 roku ma niewiele wspólnego ze starym samochodem w 1996 roku. Wynika to z wielu złożonych czynników. Wśród nich wymienić można choćby znacznie lepszą dostępność części zamiennych łączących dobrą jakość z rozsądną ceną czy też podniesienie ogólnej trwałości pojazdów jeżdżących po naszych drogach (na co niebagatelny wpływ ma obecnie m.in. śladowa obecność aut wyprodukowanych przez demoludy).
Oczywiście nie można zamykać oczu na fakt, że znaczna część jeżdżących w Polsce samochodów jest w złym stanie technicznym. Jednak korelacja pomiędzy ich wątpliwą kondycją a zaawansowanym wiekiem nie istnieje. Co więcej - wśród przywożonego do Polski złomu paradoksalnie dominują właśnie młode, często 2-3 letnie samochody. Z uwagi na wysokie koszty pracy na zachodzie Europy Niemcom czy Francuzom nie opłaca się remontować samochodu, którym dachowali lub pokonali pół miliona kilometrów. Za to polskim handlarzom opłaca się go kupić, wyremontować i sprzedać z ogromnym zyskiem. Natomiast szukając 10-letniego wozu, można mieć realną szansę na zakup dobrze utrzymanego pojazdu, który właściciel po prostu wymienia na nowszy model.
ZOBACZ: Ustawa frankowa. Pomoc dla frankowiczów już jest, ale z niej nie korzystają