"Super Express": - Pańska żona nie ukrywa, że nie jest kibicem Platformy i premiera. Woli PiS. Skrytykowała pana za wejście do rządu Tuska?
Jarosław Gowin: - Na razie wszyscy w domu gorąco trzymają za mnie kciuki.
- Nie twierdzimy, że w domu żona wita pana w salonie, skandując: "hańba, hańba!". Przy pewnej różnicy poglądów musiała być jakaś krytyka...
- Myślę, że żona, podobnie jak trzydzieści parę milionów Polaków, czeka na efekty mojej pracy. Po owocach będę oceniany także w domu, nie tylko przez żonę, ale i przez dzieci.
- Kiedyś mówił pan rozżalony, że PO i premier Tusk przypominają sobie o konserwatystach i panu, gdy trzeba podratować wizerunek. Choćby przy okazji afery hazardowej. Jakiej afery możemy się spodziewać teraz, skoro przykrywa się ją aż nominacją na ministra? To musi być coś grubszego...
- Myślę, że tym razem premier sięgnął po mnie, bym rozwiązał kilka problemów, z którymi wymiar sprawiedliwości nie może sobie poradzić od 20 lat. Może właśnie dlatego, że stali na jego czele prawnicy. Często wybitni, jak minister Kwiatkowski. Jestem pełen uznania dla jego osiągnięć. Bardzo wysokie zdanie ma o nim także Donald Tusk. Kierując mnie do resortu, podkreślił jednak, że muszę być taranem. Żaden prawnik nie podejmie się pewnych rzeczy, gdyż musiałby wyzwolić się z nawyków myślowych charakterystycznych dla tej grupy i naruszyć jej interesy.
- Filozof w roli tarana? Objęciu przez pana urzędu towarzyszył medialny chór o tym, że nie da pan sobie rady, że nie zna środowiska...
- Jeśli dam sobie radę, to właśnie dlatego, że nie jestem prawnikiem. Jestem wolny od zależności mentalnych i środowiskowych. Po kadencji nie wrócę do sądu czy korporacji prawniczej. Dzięki temu mogę podjąć decyzje, które środowisku prawników mogą się nie podobać, ale będą korzystne dla obywateli. Nie trzeba też być prawnikiem, by mieć poczucie sprawiedliwości. Miliony Polaków ma ten zmysł bardziej wyostrzony niż prawnicy. Pewne absurdy z punktu widzenia zdrowego rozsądku zauważają wyraźniej niż ci, którzy się z tym oswoili.
- Zaskoczył pana frontalny atak w dniu nominacji? Te sugestie, że jest pan zderzakiem Tuska?
- Nie zaskoczył, gdyż wiele ataków było nieprzypadkowych. Medialny lament był w jakiejś mierze suflowany przez część środowiska prawniczego. Ale i w nim znalazłem wspaniałych współpracowników. Sędziów, adwokatów, radców prawnych. Mogę się tu powoływać na wiele autorytetów, z prof. Andrzejem Zollem na czele.
- Likwiduje pan sądy rejonowe. Pojawiły się opinie, że w praktyce oznaczać to może nawet kilkadziesiąt kilometrów podróży dla tych, którzy będą musieli coś załatwić.
- To nieprawdziwe informacje. Z punktu widzenia obywateli jeśli coś się zmieni, to tylko na lepsze. Wszystkie budynki i wydziały (w tym ksiąg wieczystych) pozostają na miejscu. Zmieni się jedno - sędziowie będą mogli orzekać w kilku miejscach. I to sędziowie zaczną jeździć do obywateli, a nie odwrotnie. Polacy zasługują na to, żeby sądy działały szybko i skutecznie. Sprawiedliwy wyrok wydany po wielu latach jest tak naprawdę niesprawiedliwy. Te zmiany, które wprowadzamy, służą przede wszystkim lepszemu wykorzystaniu kadr sędziowskich.
- Pytanie, czy wykorzystywani dadzą się wykorzystywać. Nie będzie miał pan wojny z sędziami? I tak nie należy pan do ulubieńców tego środowiska...
- Zostałem ministrem nie po to, by się komuś podobać i czekać na oklaski. Jestem nim po to, żeby sądy zaczęły szybciej orzekać. Pod tym względem zajmujemy dziś ostatnie miejsce w Unii Europejskiej. I chciałbym, by na koniec mojej kadencji czas orzekania skrócił się o jedną trzecią.
- Pański poprzednik często odnosił się do ważnego dla wielu Polaków śledztwa w sprawie tragedii smoleńskiej. I zachowań Rosjan.
- Postępowanie strony rosyjskiej uważam za niedopuszczalne. Tak w przypadku czarnych skrzynek, jak i wraku samolotu. Koordynuję swoje działania w tej sprawie z innymi przedstawicielami państwa. Właśnie wrócił z Moskwy prokurator Seremet. Nie wykluczam, że moje drogi wkrótce też tam poprowadzą.
- Po odczytaniu przez ekspertów z Krakowa stenogramów coś tu się zmieniło?
- Rosyjski raport MAK jest dla mnie całkowicie niewiarygodny. Od początku podporządkowany propagandowej tezie, która miała odsunąć od strony rosyjskiej jakiekolwiek zarzuty dotyczące tamtejszych zaniedbań. Raport komisji Millera pokazał, że ich nie zabrakło. Ten raport pokazał też jednak najważniejsze przyczyny katastrofy, dość precyzyjnie. Nie widzę teraz przełomu, który nakazywałby wznowienie prac takiej komisji.
- Inną sprawą budzącą emocje w ostatnich dniach jest spór w prokuraturze. Generał Parulski musi odejść?
- Odpowiedź na to pytanie należy do prezydenta Komorowskiego. W mojej ocenie prokurator Parulski swoim postępowaniem wystawił na szwank autorytet prokuratury, a tym samym i państwa. Postępowanie prokuratorów wojskowych w tej sytuacji to dodatkowy argument za pilnym wcieleniem prokuratury wojskowej do prokuratury cywilnej.
- Prezydent wysyła w tej sprawie dziwne sygnały. Można uznać, że broni prokuratora Parulskiego. Pyta też, czy reforma z rozdzieleniem prokuratury od ministerstwa nie poszła za daleko...
- Reforma co do kierunku jest słuszna. Politycy zostali pozbawieni możliwości ingerowania w śledztwa i manipulowania nimi. Powinno się jednak zwiększyć demokratyczną kontrolę nad prokuraturą i będę postulował zwiększenie uprawnień parlamentu w tej kwestii. Powinno się zwiększyć także kompetencje prokuratora generalnego, który, jak widać po ostatnich doświadczeniach, przy sporach personalnych ma związane ręce.
- Przejdźmy do polityki zagranicznej. Warszawski salon zawył z oburzenia na to, że premier Tusk stanął po stronie Węgier, a nie atakującej go Unii Europejskiej. Byli wyraźnie zaskoczeni.
- Ja nie. Odkąd zostałem ministrem, widzę, jak konsekwentnie premier Tusk podchodzi do spraw europejskich z punktu widzenia polskiego interesu narodowego. W sprawie Węgier powinna obowiązywać solidarność nowych państw członkowskich. Jeśli pozwolimy, by zachodni politycy przeczołgali jedno z tych państw, to później kolejne z nich znajdą się na muszce. Jestem zdecydowanym zwolennikiem integracji europejskiej, ale przy zachowaniu odpowiedniej dozy suwerenności poszczególnych państw.
- Unia Europejska przesadziła?
- Zarzuty wobec premiera Orbana uważam za mocno przesadzone, choć nie jestem jego politycznym fanem. Myślę, że jest to dyktat lewicowej poprawności politycznej, jak również próba przesuwania granicy uprawnień instytucji europejskich, czyli ograniczania kompetencji państw narodowych. Próba nieuzasadniona, a co najmniej przedwczesna. Z formalnego punktu widzenia wszyscy w UE są równi, ale obok przepisów jest jeszcze realna polityka. A w niej duży i bogaty zawsze może więcej niż mały i biedny. Tym bardziej powinniśmy chronić naszych sąsiadów przed naciskiem ze strony europejskich możnych. Węgry w okresie swojej i polskiej prezydencji zachowywały się wobec nas niezwykle lojalnie. Myślę, że teraz pora na naszą solidarność.
Jarosław Gowin
Minister sprawiedliwości, polityk PO