Tusk poświęcił "dwór" dla prezydentury
Zaskakuje mnie dość bezlitosna operacja, którą przy okazji afery przeprowadził premier Tusk. Chcąc obronić i odbudować wizerunek rządu i Platformy, zdecydował się na poświęcenie wszystkich swoich najbliż- szych współpracowników.
Pozostał w rządzie niemal sam. Bez Schetyny, Nowaka, Grasia, Grupińskiego, Drzewieckiego... Te nazwiska tworzyły słynny "dwór", który się rozsypał. Oczywiście dwór pozostanie w parlamencie. W rządzie premierowi pozostanie jednak tylko Michał Boni. Nie do końca przekonuje mnie argument, że wobec ofensywy PiS musi wzmocnić klub parlamentarny PO. PiS zawsze szedł z rządem na wojnę. Nie stało się tu nic nowego. Być może chodzi więc o to, by Donald Tusk stał się jedynym pozytywnym bohaterem mediów przed kampanią wyborczą. Oznaczałoby to, że poświęcił wszystkich dla prezydentury.
Wszystkie te dymisje będą zapewne końcem afery hazardowej. Nie wierzę w powodzenie prac komisji śledczej. Nie widzę w parlamencie takich tuzów, które byłyby w stanie zmierzyć się z jej pracą. A nie zrobią tego byli członkowie rządu z PO.
Katarzyna Kolenda-Zaleska
Publicystka TVN
Kadrowy pogrom jednak zaskoczył
Premier wstrząsnął rządem. I to nie dziwi. To jedyna decyzja, jaką mógł podjąć. Za polityczne błędy winni ponieśli polityczną odpowiedzialność. Nawet jeśli są czyści w świetle prawa - a skoro CBA nie oddało ich w ręce prokuratury, to pewnie są - ich flirt i dwuznaczne rozmowy z podejrzanymi biznesmenami zasługują na karę zesłania w polityczny niebyt. To będzie też wstrząs i przestroga dla tych, którzy w przyszłości mogliby ulec pokusie wykorzystania swojej pozycji dla zbyt łatwego zysku.
Nie dziwi też wszczęcie procedury odwołania szefa CBA. Nawet jeśli Biuro ma swoje sukcesy i samo jego istnienie jest skuteczną przestrogą przed korupcyjnymi układami, to gołym okiem widać, że Mariusz Kamiński ma swoje jednoznaczne sympatie polityczne i jako szef CBA był bardziej politykiem niż urzędnikiem. Co najmniej wątpliwe były też metody działania Biura, polegające bardziej na "kuszeniu niewiniątek" niż poszukiwaniu winnych.
W tym kadrowym pogromie zaskakuje wycięcie z Kancelarii trzech ministrów z najbliższego otoczenia szefa rządu. Mało wiarygodnie brzmi zapewnienie, że mają wzmocnić sejmowy klub PO. Wydaje się, że byli raczej niewystarczająco mocni tam, gdzie pracowali dotąd, i premier, skoro i tak stał przed koniecznością personalnego wstrząsu, przy okazji podziękował i tym, którzy najwyraźniej zawiedli jego oczekiwania.
Dorota Wysocka-Schnepf
Prowadzi "Wiadomości" TVP
Zmiany w rządzie niczego nie wyjaśniły
To, co zrobił premier, świadczy o jego dużych umiejętnościach politycznych. Znakomicie wyczuł nastroje społeczne. Do tej pory był spokojny, nawet senny, a w jego rządzie nic się nie działo. I nagle pokazał, że potrafi podejmować najtwardsze decyzje - usunął najbliższych sobie ludzi, budując z tego opowieść o walce z wrogiem politycznym.
Oceniam Tuska wyżej niż do tej pory - nie pod względem etycznym, ale jako taktyka politycznego. Mówił, że darzy zaufaniem każdą z osób, które podały się do dymisji i bez przerwy wspominał o CBA i PiS. Można więc było odnieść wrażenie, że to przez nich afera została wywołana i tam należy szukać winnych. Wymowa jego przemówienia była taka: My robimy wszystko, żeby wyjawić prawdę, a przeciwni jej są CBA i PiS. Jesteśmy na tyle szlachetni, żeby się temu przeciwstawić i zmienić nawet połowę składu rządu.
Premier dokonał przemeblowania i teraz zaprosi nowych ministrów, którzy pomogą mu zmienić wizerunek rządu. Myślę, że dla wielu ludzi, zwłaszcza wyborców PO, zagranie premiera było przekonujące. Oczywiście nie jest to koniec afery. Dzisiejsze zmiany w rządzie niczego nie wyjaśniły, a pytania, które były, nie straciły na aktualności. Zobaczymy, jakich ludzi wyśle opozycja do komisji śledczej i jak tam sobie poradzą. Dalszy los afery zależy też od tego, jak bardzo będą ją drążyły media.
Igor Janke
Publicysta "Rzeczpospolitej"
Premier był autentyczny. Medal dla Rostowskiego
Decyzje premiera nie były zaskakujące. Nie próbował za wszelką cenę uzasadniać błędów swoich współpracowników i własnej partii. To rzadka zdolność wśród polskich polityków. Nie było tu charakterystycznego odbijania piłeczki i zbaczania z tematu. Donald Tusk skupił się na kryzysie wokół ustawy o grach hazardowych - i tego się trzymał.
Wystąpienie premiera podczas konferencji prasowej sprawiało też wrażenie autentycznego, przekonującego. Widać było pewien wysiłek w dobieraniu słów. Tusk był ostry tam, gdzie należało, jak np. w sprawie Mariusza Kamińskiego jako narzędzia opozycji w walce z rządem. Nie zdecydował się też na przesadną krytykę Prawa i Sprawiedliwości, zajmując się raczej błędami własnych ludzi, partii i rządu.
Dzięki tej autentyczności skutki decyzji mogą być dla premiera raczej dobre. Oczywiście, nie będzie to oznaczało końca afery. Powstanie jakaś komisja śledcza "tego i owego", ale trudno stwierdzić, jaki będzie jej cel. Kluczowe pytania pozostały bez odpowiedzi: kto będzie ministrem sprawiedliwości, prokuratorem generalnym i szefem CBA. Od tych decyzji personalnych zależy w tej aferze bardzo dużo.
W całej tej sprawie rzuca się w oczy to, że ustawa hazardowa jest wciąż w dość wczesnej fazie prac. Nie trafiła jeszcze na posiedzenie rządu, znajduje się w Ministerstwie Finansów i nie udało się na nią wpłynąć ani politykom, ani biznesmenom. I za to ministrom Rostowskiemu i Kapicy należą się od premiera ordery.
Ewa Milewicz
Publicystka "Gazety Wyborczej"
Niewinny winnym
Rekonstrukcja rządu wcale nie oznacza zakończenia afery hazardowej. Mamy do czynienia z próbą wyrzucania swoich kolegów na żer dla wilków pędzących za saniami. Z samą aferą ma to luźny związek.
Premier po prostu ratuje swój wizerunek i swoje notowania. Do wyjaśnienia sprawy potrzeba: komisji śledczej, przyzwoitego prokuratora generalnego, pozostawienia Mariusza Kamińskiego na stanowisku szefa CBA. Tymczasem podczas konferencji prasowej premiera jedynym napiętnowanym był właśnie ten, który wykrył aferę. Czyli pozostali są w porządku. Język tego komunikatu został zaczerpnięty z okresu późnego Gierka. Jeżeli ktoś wówczas zawiódł lub wpadł w tarapaty, nie odwoływano go, lecz przesuwano do innych ważnych zadań.
Tomasz Sakiewicz
Redaktor naczelny "Gazety Polskiej"
Tusk wpadł w swoją własną pułapkę
Premier postawił wszystko na jedną kartę. Zakwestionował dotychczasową politykę stabilności na najwyższych urzędach i zatrząsł nimi jak kalejdoskopem. Po pierwsze po to, żeby odbudować swoją wiarygodność na potrzeby wyborów prezydenckich. Po drugie, żeby móc pozbyć się Mariusza Kamińskiego. Poświęcił hetmana Schetynę i kilka innych figur, żeby zbić gońca Kamińskiego. Gońca PiS-u oczywiście. Wyobrażam sobie, jak Tusk pluje sobie dziś w brodę, że nie pozbył się Kamińskiego wraz z początkiem rządów PO. Wpadł tym samym w swoją własną pułapkę. Pozostawiając dwa lata temu Kamińskiego i CBA, chciał na trwałe przejąć część elektoratu PiS-u. Postpolityczne oszustwo ma krótkie nogi.
Sławomir Sierakowski
Publicysta "Krytyki Politycznej"
Dymisje w rządzie wymuszone przez aferę
"Super Express": - Premier Donald Tusk zdecydował się na kilka zmian personalnych w rządzie. Czy tą decyzją uciekł od kłopotów, jakie spadły na PO i jego samego?
Prof. Wawrzyniec Konarski: - Decyzje o tak wielu dymisjach są całkiem udaną ucieczką. Tusk jest politykiem raczej formy niż treści. I choć to, co ma do przekazania, jest raczej miałkie, to w mediach wypada bardzo dobrze. I niezależnie od tego, czy się go lubi, czy nie, trzeba przyznać, że jest politykiem inteligentnym. Dymisjami pokazuje, że chce uniknąć losu Leszka Millera.
- Te dymisje są nieco spóźnione. Do końca tygodnia wydawało się, że premier - jak to ma w zwyczaju - przemilczy sprawę.
- Rzeczywiście zdecydował się na to zbyt późno. Przecież gdyby nie było afery hazardowej, gdyby nie ewidentne wpadki panów Chlebowskiego i Drzewieckiego, premier i tak dokonałby jakiejś rekonstrukcji rządu. O tym, z kim ma do czynienia w osobach swoich współpracowników, wiedział przecież od sierpnia! Gdyby do dymisji doszło najpóźniej na początku września, jego reputacja byłaby nienaruszona. Dziś do zmian zmusza go nie własna wola, ale okoliczności. A przez to trochę ryzykuje.
- Gdy premier informował o dymisjach, nie odniosłem wrażenia, by poświęcił swoich ludzi. Za pół roku, rok mogą wrócić na stanowiska.
- Oczywiście, że niczego nie poświęcił. Dymisje są widowiskowe, ale Schetyna, Graś i inni nie zostali usunięci z wewnętrznego kręgu władzy partyjnej.
- Czy poprawie wizerunku Tuska i rządu nie zaszkodzi upieranie się przy dymisji Mariusza Kamińskiego? W powszechnym odbiorze będzie to wyglądało na wyrzucenie szefa CBA za karę, za ujawnienie afery, w którą zamieszani są prominentni działacze Platformy.
- I niewątpliwie tak będzie to przedstawiane i odbierane. Tusk może wygrać odwołanie Kamińskiego tylko w przypadku bezspornego udowodnienia szefowi CBA działań stawiających go w złym świetle. Musi mieć naprawdę żelazne argumenty. Te, które ma dziś, są dość kiepskie. Premier ma przed sobą "diabelską alternatywę". Pozostawiając Kamińskiego, musi się liczyć z jego działaniem, które opisał jako "z nadania PiS". Odwołując go bez ewidentnych powodów, potwierdzi wersję Ziobry, w której Kamiński jest nieprzekupną ofiarą obecnej władzy.
- Po nowej komisji śledczej możemy się spodziewać powtórki Rywingate, czy raczej żenujących widowisk znanych z komisji ds. nacisków?
- Nie widzę szczerości intencji w powołaniu tej komisji. Dla PiS komisja będzie szansą na podtrzymywanie afery hazardowej jako wciąż gorącego i aktualnego tematu w kampanii, którym zainteresują się media. Wygląda na to, że dymisje oznaczają raczej koniec tej afery. Mogłaby ona mieć swoją kontynuację tylko wtedy, gdyby opinia publiczna dysponowała idącymi za nagranymi rozmowami propozycjami korupcyjnymi. Z tego, czym dysponujemy, nie wynika jednak, że takie oferty były. Jeżeli nawet się pojawiły, są na obecnym etapie nie do udowodnienia. A bez tego byt afery kończy się właśnie na dymisjach.
Wawrzyniec Konarski
Profesor politologii, wykładowca SWPS i UW