Waldemar Skrzypczak: Słusznie nas krytykują

2010-12-22 3:00

Krytykę naszych żołnierzy w Afganistanie przez amerykański tygodnik "Time" ocenia generał Waldemar Skrzypczak

"Super Express": - Na łamach "Time", najbardziej prestiżowego tygodnika amerykańskiego, oficerowie armii USA skrytykowali polskich żołnierzy za brak działań, wskutek czego talibowie urośli w siłę w pozostawionej nam prowincji Ghazni. Mają rację?

Generał Waldemar Skrzypczak: - Tak. Sytuacja w tej prowincji wróciła do stanu pierwotnego i znów jest tam bardzo niebezpiecznie. Nie dziwię się frustracji amerykańskich żołnierzy. Żeby zdobyć tę prowincję, stracili 60 żołnierzy, a teraz okazuje się, że mogą stracić kolejnych, bo muszą zdobywać ją od nowa. Oni nie ganią ani nie potępiają naszych żołnierzy. Wiedzą, że polski kontyngent jest za mały na tak dużą prowincję i nie jest w stanie wykonać zadań, jakie postawił przed nim minister Klich. Polscy żołnierze są świetnie wyszkoleni. Głównodowodzący generał David Petraeus zawsze dobrze się o nich wyrażał.

- Ale jego podwładni mówią, że Polacy boją się strzelać, rzadko patrolują okolice i nie podejmują trudnych decyzji?

- Oni nie boją się strzelać, tylko obawiają się konsekwencji po procesie Nangar Khel. Polska jest jedynym krajem, w którym żołnierzy sądzi się za wojnę. I jak tu dziwić się im, że naciskając na spust, nie są do końca przekonani, czy robią dobrze? I Amerykanie o tym wiedzą. Pomimo tego, że weszła właśnie w życie ustawa o użyciu siły przez polskich żołnierzy poza granicami państwa, nadal będą oni się wahać, bo mają na karku żandarma i prokuratora wojskowego.

- Jeśli amerykańscy oficerowie mają rację, to dlaczego ich przełożony oficjalnie przeprasza min. Klicha?

- I dobrze, że przeprasza. Tego wymaga dyplomacja wojskowa i współpraca sojusznicza. Uważam, że właściwym adresatem tego artykułu nie są wojskowi - bo z nimi Amerykanie są w dobrych relacjach - ale właśnie polscy politycy. Oficerowie mówią do nich między wierszami: "Panowie, zróbcie coś, bo wasi żołnierze nie mają wyposażenia i nie mogą się bić". Musieli nas przeprosić, ale swoje i tak osiągnęli, bo artykuł narobił dużo zamieszania.

- Choć cała sprawa i tak ucichnie za parę dni...

- Tego nie wiemy. Może artykuł okaże się przełomem w informowaniu polskiej opinii publicznej na temat wojny w Afganistanie. Dziś Polacy prawie nic na ten temat nie wiedzą. Cały czas oszukuje się ich, pokazując, jak premier i minister witają się i żegnają z żołnierzami i że wszystko jest OK. A o to, jak utrzymać całą prowincję Ghazni z tak małym potencjałem, nikt już nie pyta. Jeżeli Amerykanie zobaczą, że nic się w tej kwestii nie zmienia, będą krytykować dalej.

- Minister Bogdan Klich mówi, że "warto zbadać, skąd się wzięły te opinie".

- Minister żyje w innym świecie. I dla dobrego PR zrobi wszystko, aby nie wyszło na jaw to, co się dzieje w Afganistanie. Podjął decyzję polityczną, aby przejąć kontrolę nad prowincją bez środków na jej utrzymanie. Obiecywał wojsku sprzęt, którego ciągle nie dał i w najbliższej perspektywie wojsko go nie otrzyma. Wciąż nie ma śmigłowców, na których mogliby się szkolić nasi piloci. Podlegający mu urzędnicy od czterech lat nie potrafią przeprowadzić prostego przetargu. Minister odniósł wielką porażkę, choć wie o tym tylko wąskie grono ludzi.

- Czy zmienił pan zdanie na temat polskiej obecności w Afganistanie?

- Nie. Jako żołnierz uważam, że musimy być wiarygodnym sojusznikiem i dlatego powinniśmy tam zostać. Jesteśmy dobrym przykładem dla innych.

- Wierność, lojalność, zobowiązania to jedno, ale jakie są szanse na powodzenie misji?

- To już osobna kwestia. Dotyczy ona odpowiedzialności polityków, którzy nas tam wysłali bez odpowiedniego wsparcia.

Gen. Waldemar Skrzypczak

Były dowódca wojsk lądowych