Wszystkie wymienione miejsca łączy to, że znajdują się w prywatnych rękach i dzięki prawu ustanowionemu przez PiS państwo niewiele może zrobić, żeby tę wycinkę powstrzymać. Pruszkowskie starostwo (pod rządami PiS zresztą) rozkładało wczoraj bezradnie ręce, mówiąc, że teren, owszem, jest objęty ochroną państwa, ale nowa ustawa uniemożliwia działanie urzędnikom. Kiedy próbowali interweniować, pan z piłą mechaniczną w ręce ścinał beztrosko kolejne drzewa.
Idiotyzm i szkodliwość tych przepisów nie wzięły się jednak znikąd. Unosi się nad nimi duch Jana Szyszki, który dał w nowych przepisach upust swojemu podejściu do sprawy ochrony środowiska. Łączy w nim literalne odczytanie chrześcijańskiego "czyńcie sobie ziemię poddaną" ze świeckim dogmatem neoliberalizmu o świętości prawa własności. Taka mieszanka dwóch radykalizmów to gotowy przepis na katastrofę, która dzieje się na naszych oczach. Wynika z niej bowiem jasne wezwanie: róbta, co chceta.
Działania ministra Szyszki to zresztą wyraz głównej cnoty III RP jako państwa, czyli prymatu prywatnego interesu nad dobrem publicznym. Od upadku PRL przekonuje się nas, że niczym nieskrępowana prywata i egoizm czynią czyste dobro, a państwo, które próbuje się w to mieszać, to diabeł wcielony. Przykład lex Szyszko pokazuje jednak wyraźnie, co się dzieje, kiedy państwo całkowicie rejteruje ze swoich funkcji nadzorczych. To jest to wstawanie Polski z kolan, o którym mówił PiS? To jest to obiecywane podnoszenie naszego kraju z ruiny, którą miały po sobie zostawić poprzednie rządy? Bo na razie wygląda na to, że państwo zgina jedynie kark przed kapitałem, który z błogosławieństwem rządzących obraca je i jego zasoby w perzynę.
Zobacz także: Tomek Walczak: "Nowi Ruscy" opanowali PiS