Nie inaczej jest z PiS. Sam bowiem stał się tą znienawidzoną elitą, która nie liczy się ze zdaniem nikogo, a już na pewno nie ze zdaniem obywateli, jeśli w grę wchodzi partykularny interes partyjny. Nikt z PiS nie zadał sobie bowiem trudu, żeby zapytać o zdanie warszawiaków i mieszkańców przylegających do stolicy gmin, czy życzą sobie połączenia ich miast i wsi w jedno megalopolis, które swoją wielkością prześcignie Nowy Jork i Londyn. Bo i po co konsultować się z ludźmi na temat zmian, które mogą wywrócić ich życie do góry nogami? Przecież w grę wchodzi rewizja okręgów wyborczych, która da szansę PiS zdobyć w końcu upragnioną władzę w Warszawie. A kiedy władza idzie po swoje, nie biorąc jeńców, rozmowy z obywatelami to zwykła strata czasu. Zwłaszcza że wybory samorządowe już za rok.
Tego typu arogancja i buta PiS sprawiają, że partia ta przyłącza się do grona grabarzy demokracji, choć przecież widziała się w roli jej zbawcy. Politycy PiS mogą, oczywiście, przekonywać, że ich ugrupowanie dzięki kolejnym programom społecznym dla zwykłych Polaków zrobiło więcej niż jakakolwiek inna partia w najnowszej historii. Jednocześnie jednak zachowuje się dokładnie tak samo jak cały krytykowany przez siebie establishment, który głosem ludu zainteresowany jest wyłącznie w okresie wyborczym. Między kolejnymi kampaniami "suweren" (ulubione ostatnio słowo PiS) ma siedzieć cicho i nie przeszkadzać.
Zobacz także: prof. Rafał Chwedoruk: PiS i tak nie wygra w Warszawie