Prof. Marcin Król: Władze radzą sobie z tragediami

2010-06-08 20:39

Głosami profesorów Marcina Króla i Antoniego Kamińskiego rozpoczynamy debatę na temat funkcjonowania państwa polskiego, które dosięgły w ciągu ostatnich miesięcy dwie wielkie tragedie: katastrofa samolotu prezydenckiego pod Smoleńskiem oraz powódź

"Super Express": - Mijają dwa miesiące od katastrofy smoleńskiej. Jak poradziło sobie z tym wyzwaniem nasze państwo?

Prof. Marcin Król: - Nie było poważnego zagrożenia w funkcjonowaniu państwowych instytucji. Trzeba jednak powiedzieć, że rząd wykazał się rozsądkiem i opanowaniem. Natychmiast po katastrofie zastosował odpowiednie procedury: nakazał wszcząć śledztwo, spokojnie i nie siejąc paniki przystąpił do obsadzania stanowisk w strukturach władzy.

- Czy jednak nie świadczy o jakiejś podstawowej słabości państwa to, że prezydent wraz z wieloma najwyższymi przedstawicielami różnych instytucji leci samolotem wycofanym z użycia kilkanaście lat temu?

- Tak duża liczba wysokich reprezentantów naszego państwa nie powinna się znaleźć w jednym samolocie. Jednak ilekroć wcześniej próbowano podnosić kwestię wymiany samolotów, opozycja się temu sprzeciwiała. Jako ostatni oprotestował ten pomysł PiS. Pamiętajmy też, jaki był cel tej tragicznej podróży - obchody katyńskie. Nie tak łatwo odmówić, gdy Kancelaria Prezydenta zaprasza na wspólny lot z prezydentem do Katynia.

- Najlepszym probierzem funkcjonowania państwa jest jego stosunek do śledztwa badającego przyczyny i okoliczności katastrofy. Czy nie razi pana brak zdecydowania rządu w negocjacjach z Rosjanami?

- Nie. Wątpię, żeby Polacy spokojnie patrzyli na samowolkę grasujących tajnych służb rosyjskich, gdyby to u nas doszło do katastrofy rosyjskiego samolotu. To bardzo delikatna sprawa, bo w grę wchodzą tu wszystkie wzajemne uprzedzenia polsko-rosyjskie i np. obecność Amerykanów nie przeszkadzałaby nam. Zresztą nie mamy żadnego dowodu na to, by strona rosyjska coś przed nami taiła lub żeby utrudniała to śledztwo. Jedynym istotnym uchybieniem ze strony Rosjan był brak zabezpieczenia miejsca katastrofy. Rzeczą skandaliczną były wycieczki turystyczne do Smoleńska.

- Panie profesorze, dwa tygodnie temu Polskę nawiedziła olbrzymia powódź. Państwo zignorowało prognozy synoptyków, a walka z powodzią obejmuje głównie doraźne akcje w zalanych miejscach. Brakuje podstawowej infrastruktury antypowodziowej.

- Z taką katastrofą nie radzi sobie żadne państwo. Pamiętamy, jaką bezradnością wykazali się Amerykanie, gdy pięć lat temu huragan Katrina uderzył w Nowy Orlean. Częste tornada potrafią tam w jednej chwili roznieść w pył kilka tysięcy domów. Siedem lat temu monstrualna powódź nawiedziła Holandię i Belgię. Uważam, że na miarę swych możliwości polskie władze radzą sobie z powodzią dobrze. Udało się uratować przed zalaniem Warszawę i inne duże miasta. Oczywiście są pewne zaniedbania. Brakuje odpowiednio zaplanowanych polderów i terenów zalewowych, które zmniejszyłyby poziom rzek i zbiorników retencyjnych. Ale tych nie przygotowano nie w dwóch, lecz ostatnich dwudziestu latach. Nie należy zwalać winy na państwo, bo odpowiedzialność ponoszą przede wszystkim władze lokalne - samorządowe i wojewódzkie.

- Teraz jednak zmagamy się z drugą falą powodziową, która znów zagraża tym samym terenom. Być może czeka nas jeszcze trzecia. To już chyba wystarczy, by ogłosić klęskę żywiołową...

- To niewiele pomoże. Ten sam kataklizm uderzył również w Czechach, na Słowacji, na Węgrzech i tam też nie ogłoszono klęski żywiołowej. Nie ulega wątpliwości, że to wielkie nieszczęście. Ale dotknęło ono pół procenta Polaków. Tymczasem wprowadzanie stanu klęski żywiołowej to potężna operacja: odbiera władzę samorządom i przekazuje wojewodom, wprowadza niejako rządy wojskowe.

Prof. Marcin Król

Filozof, historyk idei, publicysta, współpracownik "Tygodnika Powszechnego"