"Super Express": - Czy jest coś na rzeczy w zarzutach wobec premiera Tuska dotyczących zaniedbań, jakich miał się dopuścić w sprawie śledztwa smoleńskiego?
Wacław Radziwinowicz: - Nie dajmy się zwariować. Po pierwsze, istnieje coś takiego jak dowód rzeczowy. Dopóki trwa śledztwo, nikt takich dowodów nie przekazuje. Po drugie, trzeba było upubliczniać wszystkie wątpliwości na bieżąco i jednocześnie rozmawiać o nich na najwyższym szczeblu. Po trzecie, proszę sobie przypomnieć, jaka była straszliwa presja czasu tamtego 10 kwietnia. Wszyscy chcieli natychmiast wyjaśnić, co się stało. Gdyby obie strony siadły razem do stołu i zaczęły rozważać - kto, kiedy, jak i co ma robić, to by zajęło kilka miesięcy i w efekcie mielibyśmy jeszcze większą awanturę niż dziś.
Patrz też: Stenogramy rozmów w wieży kontrolnej w Smoleńsku: Kur... gdzie on jest!? Ku.. a mać! Kur... rzucajcie tam straż!
- Po 10 kwietnia coś się ruszyło w naszych relacjach z Rosjanami. Mieliśmy uściski premierów obu krajów, empatię Kremla wobec Polski, deklarowaną pełną współpracę i wizytę Miedwiediewa w Warszawie. I nagle szok w postaci raportu MAK. Jak to rozumieć?
- Absolutnie się z panem nie zgadzam. Czy stał pan kiedyś nad setką trupów ludzi, którzy jeszcze przed chwilą żyli?
- Nie stałem.
- A ja stałem. I znam to uczucie, jakie ludzie wtedy czują do siebie. Takie zbliżenia jak to Tuska z Putinem są wtedy czymś zupełnie naturalnym. W obliczu śmierci znikają największe różnice polityczne.
- Możemy mówić o ociepleniu we wzajemnych relacjach?
- Nie ma ocieplenia, bo w polityce nie ma ciepłych uczuć. Ale jest pewien przełom. Rosja to kraj, który racjonalnie, pragmatycznie i cynicznie prowadzi swą politykę zagraniczną. A jej właściwymi autorami są nie politycy, którzy kierują się uprzedzeniami i słupkami poparcia, ale analitycy po świetnych szkołach dla służb specjalnych. Przyglądają się swym partnerom, ich gospodarkom i pozycji międzynarodowej. I właśnie oni zaczęli wyrażać wielki podziw dla Polski, pytając, jak to robimy, że wymykamy się kryzysowi szalejącemu po Europie. Wiedzą też, że jesteśmy ważnym graczem w Unii.
- Czy jednak raport MAK nie jest sygnałem, że coś w tych relacjach pękło?
- A czego się mieliśmy spodziewać? Niech pan sobie wyobrazi, co by było, gdyby Komorowski i Tusk słyszeli codziennie, że zamordowali prezydenta Rosji i że kazali zrobić sztuczną mgłę na lotnisku. Mówimy o zamachu, choć opieramy się tylko na przypuszczeniach, a nie dowodach.
- Polska strona nie zarzuca Rosjanom, że spowodowali katastrofę, ale że nie uwzględnili w raporcie własnych zaniedbań.
- Jak pisał poeta Władimir Majakowski "Mówimy Lenin, a w domyśle Partia". Mówimy o honorze polskiego generała, a i tak myślimy swoje...
- Co dla relacji polsko-rosyjskich zrobił przez trzy lata rząd Platformy?
- Coś się w końcu pozytywnego zaczęło dziać. Przełamaliśmy pewne trudności, jak np. embargo na mięso. Pamiętajmy o tym, jak wiele się stało w sprawie katyńskiej. Przyjęcie uchwały w Dumie musiało Rosjan sporo kosztować. Choć nie jest ona doskonała ani w pełni szczera, bo narzucona przez Kreml. Ale jednak kazał to zrobić. To krok do przodu.
- Czy Tusk pod wpływem opozycji i opinii publicznej zrewiduje swój stosunek do Rosji po raporcie MAK?
- Nie mam pojęcia. Ale jest inne ważne pytanie - czy to jest koniec, czy tylko kropka? I co można zrobić dalej? Otóż moim zdaniem to jest kropka.
- I zaczyna się nowy rozdział?
- Bardzo ważny rozdział. Ale nikt się do tego nie przygotowuje, mamy tylko ciągłe kłótnie. Były dwa duże śledztwa MAK dotyczące katastrof samolotów rosyjskiej floty - Tu-154 pod Donieckiem i boeinga 747 bodajże w 2008 roku. MAK zgodnie ze swoją dobrą lub złą tradycją orzekł, że winni są piloci. Następnie w trakcie śledztwa prokuratorskiego wyniki te podważono.
- Tu też da się to powtórzyć?
- Dla prokuratury raport MAK jest zawsze podstawą, ale dopuszcza ona polskich prokuratorów do udziału w śledztwie. Gdy tylko rodziny ofiar zostaną uznane za poszkodowane, będą mogły wziąć udział w konfrontacjach z Rosjanami. Nowe wspólne śledztwo daje możliwość przebadania całej sprawy bardzo gruntownie. Poczekamy, zobaczymy.
Wacław Radziwinowicz
Publicysta "Gazety Wyborczej", korespondent z Rosji i Ukrainy