"Super Express": - Czy przejście Joanny Kluzik-Rostkowskiej z PJN do Platformy Obywatelskiej można nazwać największą zdradą polityczną w dziejach III RP?
Prof. Wawrzyniec Konarski: - Określenie "zdrada" nie jest terminem pasującym do polityki, ale bardziej małżeństwa albo przyjaźni. Możemy przyjąć, że są to materie porównywalne, ale moim zdaniem byłoby to błędne. Zmienianie partii jest niemal tak stare, jak demokracja parlamentarna. Elegancko mówi się tu o transferach.
- Czy nie ma jednak pewnych granic, w których powinno się przestać używać takich określeń jak transfer? Czy pewien brak elegancji przy przejściu do innego ugrupowania nie pozwala nazwać tego dosadniej? Np. ostry atak na kolegów, za którymi do wczoraj stawało się murem. Albo tak jak w tym przypadku.
- Istotnie estetyka, którą demonstruje dziś poseł Arłukowicz, jest zupełnie inna niż np. estetyka Radosława Sikorskiego. SLD może mieć do niego pretensje, ale nie atakuje on w niewybredny sposób byłego lidera i kolegów. Zachowanie byłego apologety prezesa Kaczyńskiego, jakim był niewątpliwie minister Sikorski, nie da się jednak obronić. Umiejętność ważenia słów i pewien styl rzeczywiście tę granicę wytycza. Zachowania Arłukowicza, Dorna czy Sellina się bronią. Tymczasem na Radosława Sikorskiego każdy ewentualny szef powinien uważać. Ma on tendencje do pewnej wiarołomności politycznej wobec pryncypałów, którzy na pewnym etapie kariery przestają mu odpowiadać.
- W kontekście posłanki Kluzik-Rostkowskiej myślę o zdradzie ze względu na specyfikę PJN. Nie tylko stworzyła to ugrupowanie, dała mu twarz. Namawiała też kolegów do wyjścia z PiS i powołania klubu. Wielu dołączyło, solidaryzując się z nią, choć nie musiało. Sama podkreślała, że sugerowanie przejścia do PO i pozostawienia "drużyny" na lodzie uwłacza jej godności.
- Rzeczywiście w tym kontekście można przyjąć to mocne sformułowanie o zdradzie. Pierwsza secesja posłów PiS dotyczyła w końcu nietuzinkowych nazwisk w tej partii. Odchodzili do PJN z jednego z największych ugrupowań, myślącego o władzy. To był ewenement naszej polityki, ze względu na ilość odejść i jakość tej grupy.
- Koledzy czy "przyjaciele z PJN", jak sama to określała, nie powinni mieć do niej tak po ludzku pretensji?
- Zachowują się wobec niej elegancko. Gdyby pojęcie żalu było właściwe w polityce, to można by tak powiedzieć. Niestety, tą decyzją pani poseł pokazała, że wpisuje się do klubu osób, które kierują się w polskiej polityce wyłącznie imperatywem istnienia za wszelką cenę. Wybrała czystą taktykę kosztem strategii. Wygląda na to, że jest to osoba obawiająca się pracy, która może potrwać latami, która mogłaby ją wykreować. To dziwne, bo to wciąż młoda kobieta, która mogłaby sobie pozwolić na ciężką pracę we własnej formacji. Duża część posłów demonstruje jednak w Polsce obsesyjne pragnienie reelekcji.
- Chęć ponownego wyboru to dla polityka chyba konieczność, a nie obsesja?
- Na naszym rynku jednak obsesja. Wynika z tego, że polityka stała się sposobem na życie. Straciła cechę, która w okresie kształtowania się demokracji zachodnich była tam normą. Ludzie angażujący się tam w życie polityczne traktowali je jako działalność formalnie uboczną. Nie znaczy to, że nasza rzeczywistość jest wyłącznie patologiczna. Choć postawmy sprawę jasno: w Polsce jest jednak coraz więcej osób, które zaangażowały się w politykę, nie widząc innego, równie dochodowego sposobu na życie.
- Gdyby miał pan wymienić najgłośniejsze transfery polityczne w III RP, przejście Kluzik-Rostkowskiej do PO byłoby w pierwszej piątce?
- Myślę, że tak. Na pierwszym miejscu widziałbym jednak Andrzeja Celińskiego. Transfer byłego sekretarza Komisji Krajowej Solidarności na wiceszefa SLD był ewidentnym wstrząsem dla opinii publicznej. Ze względu na nawyk postrzegania tego polityka czy polityków postsolidarnościowych. Na drugim miejscu widziałbym jednak właśnie Kluzik-Rostkowską.
- Wyżej niż wspomnianego ministra Sikorskiego? Albo Leszka Millera bądź Barbarę Labudę?
- Kluzik-Rostkowska odeszła do PO z tworzonego przez nią projektu. Partii mocno nagłaśnianej medialnie, z grupą polityków o pewnym znaczeniu, która zdążyła się w PJN zaangażować. Odeszła, choć dawała szansę na nową jakość, jaką obiecywała jako kobieta, za którą stał jakiś sukces i coś więcej niż własne ambicje. Pozostali, których pan wymienił, odchodząc nie mieli zaplecza. Nie byli już punktem odniesienia. Odejście Sikorskiego do PO czy Millera na listę Samoobrony nie było problemem dla ich partii. Labuda też odeszła, gdy Unia Demokratyczna była formacją słabnącą.
Wawrzyniec Konarski
Profesor, politolog, wykładowca SWPS i UJ