Joanna Lichocka: W sprawie Smoleńska błądzimy jak we mgle

2011-01-11 12:45

O filmie "Mgła" rozmawiamy z Joanną Lichocką, współautorką obrazu: Z jednej strony tytuł oddaje to, co powtarza się we wszystkich relacjach naszych bohaterów. Z drugiej, jest to metafora. W gruncie rzeczy bardzo mało wiemy o tym, co się tam zdarzyło. Informacje, które do nas docierają, są cząstkowe. W sprawie katastrofy błądzimy po prostu jak we mgle.

"Super Express": - Jest pani współautorką filmu "Mgła", w którym przedstawiono wspomnienia pracowników Kancelarii Prezydenta dotyczące katastrofy smoleńskiej. I tylko tych pracowników. To bardzo wąska wizja...

Joanna Lichocka: - Z jednej strony tytuł oddaje to, co powtarza się we wszystkich relacjach naszych bohaterów. Z drugiej, jest to metafora. W gruncie rzeczy bardzo mało wiemy o tym, co się tam zdarzyło. Informacje, które do nas docierają, są cząstkowe. W sprawie katastrofy błądzimy po prostu jak we mgle.

- Film wpisuje się w narrację części środowisk prawicowych, która sugeruje, że w katastrofie smoleńskiej zginął tylko prezydent. A przecież na pokładzie było 96 osób...

- W filmie dużo miejsca poświęcono temu, jak urzędnicy Kancelarii Prezydenta żegnali swoich kolegów, którzy zginęli w Smoleńsku. Chciałabym przypomnieć wstrząsającą scenę, w której Andrzej Duda żegnał się z Pawłem Wypychem i Władysławem Stasiakiem. To jest relacja pracowników kancelarii o tragedii, która dotknęła ich przełożonych i kolegów z pracy.

Przeczytaj koniecznie: Marcin Dubieniecki, zięć prezydenta Kaczyńskiego: To mogła być sztuczna mgła

- "Mgła" jest reklamowana jako pierwszy polski film o katastrofie prezydenckiego samolotu. Czy w związku z tym nie należy wymagać od niego szerszego spojrzenia na te wydarzenia, uwzględniając także inne ofiary?

- Oczywiście, kluczy do rozmowy o tragedii smoleńskiej jest bardzo wiele. Każdy twórca wybiera jakiś fragment tych wydarzeń i skupia się właśnie na nim. Z tego co wiem, powstaje np. film o kobietach, które w katastrofie straciły mężów. W ogóle uważam, że obrazów na temat Smoleńska powinno powstać bardzo wiele i powinny opowiadać relacje bardzo różnych środowisk.

- A skąd pomysł, żeby robić film właśnie o ludziach z Kancelarii Prezydenta?

- Razem z Marią Dłużewską zrobiłam film akurat z punktu widzenia Kancelarii Prezydenta, bo to środowisko było najbliżej wydarzeń związanych z katastrofą i najmocniej je przeżyło. Ale w naszym wyborze było też dużo przypadku - na jednym z klubów dyskusyjnych spotkałyśmy Jacka Sasina, który opowiadał o swoich doświadczeniach z tego feralnego dnia. Pomyślałyśmy, że to relacja warta tego, żeby ją zapisać.

- Niektóre wypowiedzi rzeczywiście są bardzo emocjonalne, żeby nie powiedzieć wręcz histeryczne. I można odnieść wrażenie, że bardziej służą oskarżaniu PO, niż opisywaniu tamtych dramatycznych chwil.

- To nie są sugestie polityczne. To jest opowieść o tym, jak oni przeżyli te wydarzenia. Opowiadają wyłącznie to, co widzieli na własne oczy. Zatem jest to relacja świadków historii. Oczywiście, te relacje można konfrontować z innymi wspomnieniami. Bardzo bym chciała, żeby ktoś zrobił film o tym, jak tę tragedię przeżyli pracownicy administracji rządowej.

- Ale tej konfrontacji zabrakło. Jeżeli urzędnik Kancelarii Prezydenta oskarża urzędników Kancelarii Premiera, że lansowali się na katastrofie i nie zważając na ludzki wymiar tragedii dbali tylko o PR, to obrzuceni błotem powinni mieć możliwość obrony. Przecież to podstawowa zasada dziennikarstwa.

- Gdybyśmy z Marią Dłużewską miały robić analizę polityczną tego czasu, byłby to film publicystyczny. W tej formie jest zapisem przeżyć środowiska skupionego wokół prezydenta Kaczyńskiego. Chciałabym również zwrócić uwagę, że to środowisko prawie nie istnieje w mediach, dlatego tak ważne jest, żeby pokazać to, jak oni zapamiętali 10 kwietnia.

- Nie boi się pani, że film stanie się elementem politycznych rozgrywek? Już na jego premierze Jarosław Kaczyński stwierdził, że "nie chodzi tutaj o samą tajemnicę, pytanie: dlaczego to się zdarzyło, czym w istocie była katastrofa, chodzi w gruncie rzeczy o dzisiejszą Polskę, o to, kto nią dzisiaj rządzi, kim ci ludzie są, jacy są"...

- Ale Kaczyński prócz tego powiedział wówczas także, że z filmu dowiedział się wielu nowych rzeczy. Jego zdaniem, z "Mgły" wypływa wniosek, że nasz kraj trzeba zmieniać. Ma prawo do takiej interpretacji. Inni widzowie mogą dojść do zupełnie innych wniosków.

- Środowisko PiS już wykorzystuje pani dokument do swojej gry. Posłowie tej partii proponują, żeby obejrzeć go w Sejmie. Zapewne szykuje się kolejna awantura...

- To już wymyka się spod mojej kontroli. Nie interesuje mnie gra polityczna wokół filmu i nie to było celem jego powstania. Nam, jako twórcom, chodziło o danie szansy, żeby nasi bohaterowie opowiedzieli swoją historię. To, co powie Jarosław Kaczyński, jak zareaguje na niego PO czy Grzegorz Napieralski nie jest ważne. Mam nadzieję, że film obroni się siłą świadectwa naszych bohaterów przed partyjnym zaszufladkowaniem.

- Nie sądzę. Jego producentem jest "Gazeta Polska", która katastrofę smoleńską wykorzystuje instrumentalnie i lansuje dość jednoznaczną tezę na temat jej przyczyn. Nie budziło to pani oporów?

- Oczywiście, też się nad tym zastanawiałam. Przyznam jednak, że nie widziałam innego sposobu na dystrybucję tego filmu, jak właśnie z "Gazetą Polską". Nie mam złudzeń, jaką postawę polityczną przyjmują główne media w Polsce. Trzeba było znaleźć taką przestrzeń, gdzie, jako twórcy, mielibyśmy pełną swobodę. W tym wypadku "Gazeta Polska" była naszym naturalnym sprzymierzeńcem.

Joanna Lichocka

Dziennikarka, współautorka filmu "Mgła"