„Super Express”: – Dwuipółletnia Dominika umarła z kilku powodów. Da się je precyzyjnie opisać w sposób naukowy. Ale wszystkie je można sprowadzić do jednego: umarła, bo urodziła się w Polsce. W wielu innych krajach to dziecko zostałoby uratowane.
Konstanty Radziwiłł: – To jest tragedia, którą wszyscy przeżywamy. Przez ostatnie dni wypowiedziano wiele gorzkich słów w tej sprawie. Ale przestrzegam przed traktowaniem tego straszliwego wypadku jako przesłanki do zmian systemowych natychmiast – szybko, już, teraz.
– Na kontrze do pana przestrogi chcę przypomnieć, że minister zdrowia w obecności Jerzego Owsiaka i kamer obiecał nowy model opieki świątecznej i nocnej dla dzieci.
– Żyjemy w państwie prawa. O tym, kto zawinił, orzeknie sąd. Ale to, że system źle działa, widzimy wszyscy. Bo chodzi nie tylko o ten konkretny, drastyczny przypadek śmierci dziecka – o czym wiemy z mediów – ale też o to, z czym styka się większość Polaków: poczynając od kłopotu z dostępem do lekarza pierwszego kontaktu, przez uciążliwość kolejek, po katastrofalną niemoc dostania się na specjalistyczną diagnostykę i leczenie.
– Są trzy powody. Po pierwsze – wbrew woli obywateli – ochrona zdrowia nie stanowi priorytetu dla państwa. Czyli po prostu przeznacza się na nią za mało pieniędzy. Po drugie, istnieje wiele chaotycznych uregulowań, co powoduje, że nie do końca wiadomo, kto za co jest odpowiedzialny. Po trzecie, ogólne nastawienie, że decyduje rynek, który wszystko wyreguluje. W nowoczesnym systemie ochrony zdrowia jest to założenie błędne. A już szczególnie w sytuacji niedofinansowania. Bo to prowadzi do nadmiernych oszczędności, które kończą się tym, że oszczędza się również na jakości opieki.
- Wydaje się, że politycy w kwestii służby zdrowia od lat budują jakiś "polski model", zamiast przystosować do lokalnych warunków system, który już gdzieś się sprawdził.
– W większości nowoczesnych, dobrze zorganizowanych krajów Europy Zachodniej ochrona zdrowia jest nie tylko finansowana nieporównanie lepiej niż u nas, ale władza publiczna czuje się odpowiedzialna za jej organizację – liczy się jakość opieki, dostępność do niej, sprawiedliwość w tym dostępie. Praw ekonomii trzeba przestrzegać, ale nie one decydują o tym, co jest niezbędne do ratowania zdrowia i życia obywateli. To nie jest jedna z gałęzi przemysłu. A my robimy z tego rynek i to w dodatku słabo finansowany. To połączenie jest zabójcze.
- Nie jesteśmy tak bogaci, jak Skandynawowie, Brytyjczycy, Niemcy...
– Nawet kraje, które są na tym samym poziomie zamożności co my – Czechy, Słowacja, Węgry – wydają na publiczną ochronę zdrowia więcej niż Polska. Za takie pieniądze, jakie na służbę zdrowia przeznacza polskie państwo, nie da się kupić opieki na poziomie, którego oczekujemy. A co pan odpowie, na pytanie: po co jest szpital?
- Odpowiem to, co każdy Czytelnik "Super Expressu": szpital jest po to, aby leczyć ludzi.
- A po co jest pogotowie?
- To oczywiste: żeby ratować ludzi.
– Niestety, z perspektywy właścicieli tych placówek sytuacja wygląda inaczej. Coraz częściej są to spółki prawa handlowego. I jak w przypadku wszystkich innych spółek, celem ich istnienia nie jest misja, lecz wypracowywanie zysku, a co najmniej niepopadanie w ujemny wynik finansowy. Niestety, coraz częściej zarządzający placówką zauważa, że to pacjenci przynoszą straty. To oni są nośnikiem kosztów, które doprowadzają do kłopotów, widma bankructwa czy wręcz likwidacji placówki. Ta konstatacja dyrektora często przekłada się również na praktykę działania pracowników medycznych.
- Ryba psuje się od głowy...
– Oni widzą, że jeżeli ta placówka chce przeżyć, to musi cały czas oszczędzać. Wróćmy do śmierci dziecka. Miało być trzech lekarzy, był jeden. A dlaczego? Przecież nie dlatego, że ktoś tak sobie wymyślił, tylko dlatego, że finansowanie placówki jest na takim poziomie, że nie da się utrzymywać takiej obsady, która by spełniała wszystkie wymagane kryteria.
- To wygląda jak jakiś apokaliptyczny zmierzch starego porządku spraw...
– Coraz rzadziej mówi się o chorym, lekarzu, pielęgniarce, chorobie, diagnostyce, rozpoznaniu, leczeniu... Pojawiają się inne słowa: świadczeniobiorca, świadczeniodawca, kontrakt, procedura, limit, wykonanie, nadwykonanie. Wszyscy, chcąc nie chcąc, używamy tego języka. Nie mówimy o udzielaniu pomocy, lecz o wykonywaniu świadczenia. Chory nazywany jest świadczeniobiorcą. To wszystko odbywa się w obliczu ryzyka przekroczenia wyznaczonego limitu. A to z kolei oznacza groźbę nadwykonania. Wszystko to tworzy złą atmosferę – atmosferę, która nie sprzyja podtrzymywaniu etosu zawodów medycznych. Ale – to podkreślam – mimo wszystko znakomita większość pracowników medycznych pracuje tak jak trzeba. Bo tak ich nauczono, bo przejmują się etyką zawodową, bo wzrusza ich cierpienie chorego, bo czują się zobowiązani do tego. Ale wiele osób gubi się w tym. No i nie zapominajmy o bezwzględnym Wielkim Bracie, jakim jest Narodowy Fundusz Zdrowia, który każde, najmniejsze nawet uchybienie wobec zasad finansowo-kontraktowych traktuje z największą surowością.
Konstanty Radziwiłł
Prezydent Stałego Komitetu Lekarzy Europejskich