Wojenny dziennik Ukrainki. "24 lutego o 5. rano obudziły nas wybuchy"
- 24 lutego o 5. rano obudziły nas wybuchy. Zbombardowano lotnisko wojskowe znajdujące się w pobliskim Gostomelu. Włączyliśmy telewizor, żeby dowiedzieć się o nowościach. Ogłosili, że nadchodzi ofensywa z różnych stron jednocześnie. Szkoła została odwołana i nikt nie poszedł do pracy. Mimo nieustannych odgłosów samolotów, helikopterów, wybuchów bomb, nadal trudno było uwierzyć, że to się dzieje naprawdę, że to nie był sen - opowiada nam pani Marina.
- Nie mamy schronu, więc piwnica naszego pięciopiętrowego domu stała się schronem - żali się nasza rozmówczyni. To była jedyna szansa na przeżycie. W pełnej okupacji spędziliśmy 14 dni. Nasi żołnierze nie mogli do nas dotrzeć, nie dotarła do nas pomoc humanitarna. Pobyt stawał się coraz gorszy. Nigdzie nie można było znaleźć żywności i lekarstw. Wiele osób próbowało wyjechać swoimi samochodami. Część z nich miała szczęście, część została rozstrzelana. Wyjazd to była „rosyjska ruletka” - mówi nam.
Ostatecznie obywatelce Ukrainy udało się wydostać z miejsca konfliktu i przez Medykę w Polsce i Niemcy, dotrzeć do Francji, gdzie jest już ostatecznie bezpieczna razem ze swoimi dziećmi.
- Ostrzegali, że będą przeszukiwać samochody i mogą zabrać telefony i pieniądze. Telefony schowaliśmy pod siedzeniem samochodu, a pieniądze w prawej skarpetce na stopie. Ostrzegłem synów, że jeśli coś mi się stanie, to wezmą pieniądze dla siebie - dodała w rozmowie z "Super Expressem".
Poniżej galeria zdjęć bohaterki naszego artykułu