Cywilni wojownicy

i

Autor: materiały prasowe

W obronie prywatyzacji wojny. Recenzja książki Erika Prince'a „Cywilni wojownicy”

2015-01-26 21:46

W Polsce nazwa Blackwater niewiele mówi. W Ameryce ta firma to synonim najemnictwa i rozpasania prywatnych podmiotów, które w czasie wojen w Afganistanie i szczególnie w Iraku tworzyły państwo w państwie. Na polskim rynku właśnie ukazała się książka założyciela Blackwater, który stara się walczyć o dobre imię swojej firmy.

Dziś już mało kto to pamięta, ale dzień przed atakami na World Trade Centre, ówczesny sekretarz obrony Stanów Zjednoczonych Donald Rumsfeld wypowiedział wojnę. Wojnę biurokracji w Pentagonie, która, jego zdaniem, generowała zbyt wiele kosztów. Brylował wtedy retorycznie, porównując pięcioletnie plany wydatkowe na obronność z radzieckimi pięcolatkami. Konkretów jego planu jednak zabrakło. Huczne zapowiedzi wypełniły się już wkrótce treścią, dzięki hucznej wojnie z terroryzmem.

Następnego dnia Ameryka stała się celem największych ataków terrorystycznych w historii. Na fali wściekłości, Stany Zjednoczone ruszyły na wojnę – najpierw do Afganistanu, a potem do Iraku, walcząc z tzw. osią zła. Te konflikty pokazały w praktyce, jak Rumsfeld wyobrażał sobie walkę z rakiem biurokracji. Po prostu sprywatyzował konflikt zbrojny. Różne rządowe struktury zaczęły outsourcingować usługi od prywatnych firm – od zwykłego cateringu dla armii po usługi ochroniarskie. Apogeum tego procesu osiągnięto w Iraku. Podczas pierwszej wojny w Zatoce Perskiej w 1991 roku na 100 amerykańskich żołnierzy przypadał 1 kontraktor. Kiedy w 2003 roku USA wkraczały do Iraku po raz drugi, na stu żołnierzy przypadało 10 kontraktorów. W lipcu 2007 roku kontraktorów było już więcej niż żołnierzy US Army.

Na tej fali wypłynęła firma Blackwater założona przez byłego komandosa Erika Prince'a. W początkach swojej działalności zajmowała się głównie szkoleniem różnego rodzaju sił porządkowych. Jednak wraz z inwazją USA na Afganistan zyskała pierwsze kontrakty dla amerykańskiej armii. W Iraku udało jej się podpisać kilka intratnych umów z Departamentem Stanu na ochronę dyplomatów. Choć nigdy nie była największym beneficjentem prywatyzacji wojen prowadzonych przez Stany Zjednoczone, szybko stała się najbardziej rozpoznawalną z firm outsoursujących usługi dla rządu w Waszyngtonie. Szybko też zyskała złą prasę.

Książka Prince'a to próba obrony dobrego imienia jego firmy, jego samego, a także ludzi, którzy dla niego pracowali. Oskarżana przez media i polityków o zaognianie sytuacji w Iraku, agresywną postawę, manifestacyjną wyższość nad zwykłymi Irakijczykami, przez co Stany Zjednoczone miały tracić swój wizerunek. Prince słusznie argumentuje, że jego firma nie robiła nic ponadto, co zostało jej zlecone przez agencje rządowe. Podkreśla, że to nie on i jego współpracownicy wymyślili, że amerykańscy dyplomaci mają poruszać się w kujących oczy konwojach, które tak drażniły Irakijczyków, ale Departament Stanu, któremu zależało na wizerunku silnego państwa. Słusznie podkreśla też zasługi swojej firmy w ochronie podległych mu „pryncypałów”, jak sam ich nazywa. W końcu żaden z nich nie zginął. Warto też przypomnieć, że to kontraktorzy z Blackwater przyszli z pomocą polskiemu ambasadorowi w Iraku Edwardowi Pietrzykowi, którego konwój wpadł w zasadzkę. Zostali zresztą potem przez Polaków odznaczeni, z czego Erik Prince jest bardzo dumny.

Jako przekonany republikanin o neoliberalnych ciągotach Prince w swojej książce broni nie tylko własnej firmy jako podwykonawcy dla amerykańskiego rządu, ale także samej idei prywatyzacji konfliktów zbrojnych. Uważa, że tylko takie podmioty mogą robić to, co do nich należy skutecznie i bez problemów biurokratycznych, które mają paraliżować amerykańską armię. Powołuje się choćby na przykład Tadeusza Kościuszki jako opłacanego najemnika, który służył radą i umiejętnościami w walce Stanów Zjednoczonych o niepodległość.

Niemniej, warto pamiętać, że prywatyzacja wojny, sprawia, że wszelkie konflikty stają się w ten sposób walką nie o interesy Stanów Zjednoczonych, ale o czysty zysk ekonomiczny. Niech zaświadczy o tym choćby Dick Chaney – wiceprezydent USA za kadencji George'a W. Busha – który był jednym z orędowników wojny z terrorem i który, dzięki swoim powiązaniom z prywatnym biznesem, dorobił się na wywołanych przez siebie wojnach fortuny. Jego przykład każe zadać sobie pytanie o to, czy USA realizują jeszcze suwerenną politykę międzynarodową, czy są jedynie ekspozyturą amerykańskich bogaczy do pomnażania majątków. Książka Erika Prince'a jest ważnym głosem w tej dyskusji. Jest też dowodem, że Blackwater politycy poświęcili na ołtarzu oburzenia opinii publicznej, która miała nie tylko dość wojny w Iraku, ale także uczynienia z niej dobrego biznesu dla garstki. Choć sama Blackwater jest niemal zupełnie w Polsce nieznana, to kwestia natury wojny w Iraku jest jak najbardziej kluczowa dla naszego kraju. Braliśmy w niej czynny udział i warto zadać sobie pytanie, o co tak naprawdę tam walczyliśmy. Bo o wolność Iraku i Irakijczyków na pewno nie.

Erik Prince, "Cywilni wojownicy", Wydawnictwo Muza, Warszawa 2014