"Super Express": - Ukraińskie władze zaczęły odbijać miejsca zajęte przez Rosjan na wschodzie kraju...
Vitaly Portnikov: - Od miesiąca mówiło się, że państwo powinno działać i gwarantować jedność kraju. I jest przychylne nastawienie do tych działań. Dla ludzi w Kijowie czy we Lwowie oczywiste jest, że to nie jest żaden separatyzm, ale rosyjska dywersja na Ukrainie. Przecież wiadomo już, że szefem tzw. separatystów jest oficer rosyjskich służb specjalnych, który pozostaje w kontakcie z Kremlem. Jest też jednak smutek, bo mamy świadomość, że Putin zdecyduje się nie tylko na dywersję, ale nawet na ludobójstwo, czego konsekwencje widzieliśmy w Odessie.
Zobacz: Ukraina walczy z prorosyjskimi separatystami. Walki trwają
- Moskwa rozgrywa te ofiary śmiertelne, by pokazać, że Kijów sobie nie radzi z sytuacją.
- I serwuje brednie, że rząd w Kijowie idzie na wojnę z własnymi obywatelami. Tyle że tam nie ma wojny rządu z obywatelami, jest wojna rosyjskich służb specjalnych z ukraińskim narodem. To, co obserwujemy, to dopiero początek rosyjskiej dywersji, gdyż Moskwę interesuje ciągła destabilizacja sytuacji. Chce w ten sposób podważać legitymizację ukraińskiego rządu, a nawet marzyć o wprowadzeniu jakichś kontyngentów wojskowych ONZ. Może nawet samych wojsk Rosji bez akceptacji ONZ.
- W tamtych regionach istotną rolę odgrywają oligarchowie, a zwłaszcza Rinat Achmetow...
- O to się nie martwię, bo ani Achmetow, ani inni oligarchowie ukraińscy nie będą wspierali rosyjskiej okupacji. Rosja ma swoich oligarchów i swoje interesy. Ważniejsze jest raczej, co sądzą zwykli ludzie, którzy tam mieszkają.
- Właśnie... Na ile popierają tzw. secesjonistów?
- Zdecydowana większość jest za niepodległością Ukrainy. Ważnym pytaniem jest jednak, co dla znacznej części z nich oznacza niepodległość. Dla części zapewne tylko to, że formalnie są poza strukturą, jaką był ZSRR. Po aneksji Krymu i kolejnych dywersjach Rosji sympatia do Moskwy znacząco spadła. Także dlatego akcje "separatystów" musi prowadzić oficer z Rosji. Choć jakaś część ludzi nadal patrzy na Rosję jak na kraj, który może coś im dać w prezencie. Nie zdają sobie sprawy z tego, w jak kiepskiej sytuacji ekonomicznej znajduje się rosyjska gospodarka. To był elektorat np. partii komunistycznej czy ludzi, którzy, jak się okazało, byli rosyjskimi kolaborantami.
- Na ile w tej sytuacji realny jest termin wyborów prezydenckich 25 maja?
- Bardzo realny, gdyż zmiana terminu niewiele by zmieniła, a byłaby tylko bodźcem do eskalacji działań Rosji. Im zależy, żeby wciąż nie było prezydenta z poparciem większości wyborców. Choć Rosja zastanawia się nad interwencją, to nie zastanawia się już, ale realizuje plan destabilizowania sytuacji na Ukrainie. Niezależnie od tego, czy wybory się odbędą, czy nie. W tej kwestii nic się nie zmieni, dopóki USA i Unia Europejska nie zdecydują się na naprawdę mocne sankcje.
- To, na co zdecydowały się do tej pory, jest zadowalające?
- Nie jest, ale nawet to szkodzi rosyjskiej gospodarce i jest to dla nich dotkliwe. Unia nie powinna jednak zapowiadać wprowadzenia sankcji, "jeżeli Rosja posunie się dalej". Unia powinna wprowadzać sankcje i zapowiadać zniesienie ich, jeżeli Rosja się wycofa.
- Słucham niemieckich polityków, którzy mówią o "opamiętaniu się obu stron konfliktu", i mam wrażenie, że już zapomnieli, kto jest okupantem, a kto okupowanym...
- Ma pan rację, ale niemieccy politycy znajdują się pod dużym wpływem lobbystów firm rosyjskich bądź niemieckich robiących z Rosją interesy. Wielu z nich nie zdaje sobie sprawy, że jeżeli pozwolą Putinowi na więcej, to niebawem zagrozi to też ich interesom. Na Bałkanach, w Pribałtyce, krajach arabskich, wszędzie, gdzie się da. Ukraina nie jest wcale dla Putina najważniejsza. Jego interesuje odrodzenie roli Rosji z czasów ZSRR, supermocarstwa równego USA. I dopóki świat tego nie uzna lub nie zablokuje, to będzie destabilizował, gdzie tylko będzie mógł.