KPO to koń trojański
Zapewne już państwo wiedzą, że Komisja Europejska zgodziła się zatwierdzić polski Krajowy Plan Odbudowy. Wspaniale, prawda? Jak to kiedyś krzyczał przy podobnej okazji niejaki Kazimierz Marcinkiewicz (był kiedyś taki premier, młodsi czytelnicy niech sobie wyguglują, a przy okazji niech sprawdzą też „Izabel”): yes, yes, yes!
A czy wiedzą państwo, co to są „kamienie milowe” KPO? Tu już gorzej. Wszyscy słyszeli o sądownictwie. Ale to raptem trzy punkty z długiej listy. Cały spis warunków ma bowiem – uwaga – 239 stron. I założę się, że nikt państwu nie powiedział, co tam jest. A są tam rzeczy po prostu niebywałe.
Jest na przykład (o tym już w mediach wspominano) warunek całkowitego ozusowania wszystkich umów cywilnoprawnych. Dlaczego? Po co? Czemu Unia wtrąca się nam w takie sprawy? Bo tak. Uzasadnienie brzmi: „zmniejszenie fragmentacji rynku pracy”. I tyle.
Idźmy dalej. Do czwartego kwartału 2024 r. w ramach wymuszania przejścia na autka na bateryjkę ma zostać wprowadzona wyższa opłata rejestracyjna za samochody spalinowe. Do drugiego kwartału 2026 r. ma zostać wprowadzony specjalny dodatkowy podatek dla posiadaczy samochodów spalinowych. Do pierwszego kwartału 2023 r. natomiast ma zostać wprowadzony system opłat za korzystanie nie tylko ze wszystkich autostrad, ale też dróg ekspresowych w ramach „zwiększania konkurencyjności kolei”. W pierwszym kwartale 2025 r. miasta powyżej 100 tys. mieszkańców mają z kolei obowiązkowo utworzyć u siebie strefy niskoemisyjnego transportu. Zwykli Polacy w starszych dieslach – won z centrum miasta!
Zastanawiam się, czy władza miała zamiar podzielić się z nami informacją na temat tego, na co się właściwie zgodziliśmy, wchodząc do Funduszu Odbudowy. Oficjalna propaganda sukcesu mówi o 106 mld zł bezzwrotnych pożyczek i 51 mld zł kredytów do spłaty. Nie mówi jednak, że to nie są pieniądze dla przedsiębiorców poszkodowanych lockdownami. To pieniądze, które UE chce przeznaczyć w dużej mierze na swoje ideologiczne obsesje, w tym te związane z klimatem – a my jesteśmy tymi celami związani. W dodatku wchodząc do funduszu, zobowiązujemy się do wypełnienia owych „kamieni milowych”. A te, jak widać, bardzo głęboko ingerują w sprawy, które powinny zależeć jedynie od naszej decyzji. Nawet w kwestie, które w Polsce pozostawiono do decyzji samorządom, jak strefy niskoemisyjnego transportu.
Czy członkowie rządu w ogóle wiedzą, co jest na wspomnianej liście? A jeśli wiedzą, to kiedy zamierzają Polakom powiedzieć, co ich czeka w zamian za te 106 mld zł, które nie są przecież jakąś przesadnie zawrotną sumą? A może liczyli na to, że tej listy nikt nie przeczyta i uda się ludzi zaskoczyć? Poza tym to może już być zmartwienie innego rządu.
Wygląda na to, że „kamienie milowe” to ordynarny koń trojański. Tyle że o ile Trojanie wprowadzili do miasta konia pozostawionego przed jego bramami przez Achajów nieświadomie (tylko Kasandra ostrzegała, ale nikt jej nie słuchał), to tutaj nieświadomość nie może być usprawiedliwieniem.