Możemy być pewni, że dopóki Joe Biden pozostaje prezydentem USA, żadnego wycofywania się z dotychczasowej pomocy dla Ukrainy nie będzie – mówi w rozmowie z Tomaszem Walczakiem Mateusz Piotrowski, ekspert ds. Stanów Zjednoczonych z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. Zaznacza jednak, że po ostatnich wypowiedziach republikańskich polityków, istnieje ryzyko, że wsparcie dla Ukrainy może nie być tak mocne. Czego się spodziewać?
„Super Express”: – Już za tydzień Amerykanie będą głosować w tzw. midterms, wyborach – nazwalibyśmy je – uzupełniających do Kongresu. Normalnie rzadko w Polsce zwracamy na nie uwagę, ale tym razem mogą mieć zasadniczy wpływ na to, czy Joe Biden obroni władzę za dwa lata oraz na to, jak będzie wyglądać amerykańskie wsparcie dla Ukrainy.
Mateusz Piotrowski: – To nawet nie są wybory uzupełniające, ale pełnoprawne wybory do Kongresu, podczas których po prostu nie odbywają się wybory prezydenckie. Może właśnie dlatego ich znaczenie jest często obniżane, a tymczasem są one niezwykle ważne. Co dwa lata wybiera się pełny 435-osobowy skład Izby Reprezentantów oraz jedną trzecią ze 100 senatorów. Co prawda nadal będzie rządził Joe Biden, ale dla jego funkcjonowania to niezwykle istotne, czy w Kongresie będzie mieć większość jego Partia Demokratyczna, czy jednak republikanie. Amerykański system polityczny jest bowiem tak skonstruowany, że władza prezydencka jest mocno ograniczona przez Kongres.
– Stan posiadania jest obecnie taki: w Izbie Reprezentantów większość mają demokraci, a w Senacie, choć równo podzielili go między siebie demokraci i republikanie, decydujący głos ma wiceprezydent Kamala Harris, więc rządzi tam Partia Demokratyczna. Co się może zmienić po 8 listopada?
– Izba Reprezentantów jest już w zasadzie stracona na rzecz republikanów. Nie wiem, jak bardzo sondaże musiałyby być niedoszacowane, by demokraci większość utrzymali. Zwłaszcza że w ostatnich tygodniach polityczny wiatr wieje w żagle Partii Republikańskiej. Jeśli zaś chodzi o Senat, utrzymanie się równowagi z głosem przeważającym Kamali Harris jest obecnie najbardziej prawdopodobne. Nadal istnieje jednak szansa, że republikanom uda się odbić choćby jeden mandat i zdobyć większość. Utrata jednej, a już zwłaszcza obu izb Kongresu niezwykle skomplikuje kolejne dwa lata prezydentury Joego Bidena.
– Republikanie już po wyborach prezydenckich w 2020 r. uznali, że najlepiej dla nich będzie paraliżować wszelkie inicjatywy Joego Bidena. Ponadpartyjne głosowanie było rzadkością. Teraz będzie tylko gorzej?
– Nie chcę twierdzić, że republikanie będą robić wszystko, by blokować inicjatywy Bidena, ale w takim kształcie, w jakim one przechodziły przez Kongres przez ostatnie dwa lata, będą raczej niemożliwe. Choć przecież Biden i tak musiał iść na kompromisy wewnątrz własnej partii, to uzyskanie przez republikanów większości sprawi, iż te kompromisy będą musiały być jeszcze dalej idące. Zwłaszcza jeśli chodzi o nominacje do administracji czy na sędziów – nie tylko do Sądu Najwyższego, ale wszystkich na szczeblu federalnym.
– Jeśli wziąć pod uwagę problemy gospodarcze, z którymi mierzy się Ameryka, i program głębokich zmian, z którymi Biden szedł do wyborów, jego wysiłki, by gospodarkę naprawiać i poprawiać los Amerykanów, mogą zostać sparaliżowane, a wściekli wyborcy zagłosują na republikańskiego kandydata na prezydenta?
– Zdecydowanie tak może być. To z jednej strony groźba paraliżu administracji Bidena, z drugiej, jeśli sytuacja gospodarcza zacznie się poprawiać, republikanie będą mogli twierdzić, że to ich zasługa, że to dzięki ograniczeniom, które nakładają na Bidena, poprawa się dokonała. Jeśli tak się nie stanie, będą przekonywać, że tylko zmiana w Białym Domu, oczyszczenie go z demokratów i przejęcie pełni władzy, może ustabilizować sytuację. Nie życzę Amerykanom dwóch kolejnych lat problemów gospodarczych, ale to całkiem realny scenariusz.
– Jeśli wziąć też pod uwagę, czym w ostatnich latach stała się Partia Republikańska, w interesie Polski, Europy Środkowo-Wschodniej i Europy w ogóle jest to, by Biden lub demokraci zachowali władzę. Inaczej Trump albo inny podobny mu polityk republikański mógłby pogrążyć Amerykę w izolacjonizmie, który wśród wyborców republikanów jest coraz silniejszy?
– Jest takie ryzyko, i to ryzyko znacznie się zwiększyło po wypowiedziach Kevina McCarthy’ego, lidera republikanów w Izbie Reprezentantów. Jeśli republikanie zdobędą w Izbie większość, to on będzie jej speakerem, zająwszy pozycję demokratki Nancy Pelosi. Ta wypowiedź mówiąca o tym, że pod przywództwem Partii Republikańskiej Stany Zjednoczone nie będą wystawiać Ukrainie czeków in blanco na wsparcie wojskowe, choć została skrytykowana w samych Stanach Zjednoczonych, wywołała zamieszanie na świecie, podając w wątpliwość intencje republikanów w sprawie Ukrainy. Jak się jednak wydaje, była ona kierowana do wewnątrz USA. Miała uspokoić amerykańskich wyborców zmagających się z wysokimi cenami w sklepach i na stacjach benzynowych, że jeśli republikanie wygrają w izbie, nie będą ignorowani za cenę wsparcia dla Ukrainy. Nie wyobrażam sobie, że republikanie całkowicie zerwą z pomocą dla Kijowa. Oczywiście w Izbie Reprezentantów izolacjonistów wśród Partii Republikańskiej jest zdecydowanie więcej niż w Senacie i są oni bardziej widoczni. Możliwe też, że w tym cyklu wyborczym pojawi się ich jeszcze więcej.
– Ostatni raz, kiedy Izba Reprezentantów głosowała bezpośrednio nad pakietem pomocowym dla Ukrainy, 368 głosów go poparło, a 57 – wyłącznie republikanie – było przeciwko. Trudno sobie chyba jednak wyobrazić, że wybory przyniosą aż taką zmianę, żeby te proporcje następnym razem miały się odwrócić, prawda?
– To prawda. Ta grupa republikanów bywa szersza niż te 57 głosów, przynajmniej jeśli chodzi o deklaracje izolacjonistyczne. To oczywiście stwarza ryzyko, ale te postawy mogą wynikać z pozostawania w mniejszości i potrzeby kontrowania demokratów. Jasne, w kwestii Ukrainy jest to niezbyt mądre. Mam jednak wrażenie, że jeśli zgodnie z sondażami Partia Republikańska zdobędzie większość w Izbie, tego typu postawy będą jednak rzadsze. Nie chcę też kompletnie ignorować tego, co powiedział McCarthy, bo jego wypowiedzi niosą pewne niebezpieczeństwo, że to wsparcie może zostać ograniczone. Nie wyobrażam sobie jednak, by miało zostać całkowicie zerwane.
– W kontrze do McCarthy’ego mówił z kolei lider senackiej mniejszości republikańskiej Mitch McConnell, który przekonywał, że wsparcie dla Ukrainy nie podlega negocjacjom. Rozdźwięk w Partii Republikańskiej jest spory.
– Tak, ten rozdźwięk jest zauważalny i był zauważalny już wcześniej. Niemniej, nawet jeśli republikanie zdobędą większość w obu izbach, to nie należy się spodziewać tak wielkiego rozdźwięku, by miał on obalać kolejne inicjatywy poszczególnych izb w zakresie wsparcia dla Ukrainy.
– Jeśli chodzi o nastroje w elektoracie republikańskim, to senator Mo Brooks, który startował w prawyborach Partii Republikańskiej w Alabamie, narzekał, że jego głosowanie za wsparciem dla Ukrainy było obiektem ataków ze strony sympatyków jego przeciwnika oraz jego samego.
– Tak to jest, że okres kampanii rządzi się swoimi prawami i pewne decyzje potem kandydatom ciążą. Co więcej, sam okres prawyborów zmusza do pewnego radykalizmu. Wystarczy też spojrzeć na nieco inną kwestię, która była dominująca wśród republikanów w walce o nominację, czyli aborcja. Póki trwały prawybory, kandydaci prześcigali się na radykalizm w tej sprawie, a potem już te kwestie były wyciszane. Mówię to wszystko po to, żeby wskazać, że kwestie wsparcia dla Ukrainy mogą być bardzo głośne i kontrowersyjne w czasie kampanii wyborczej, ale w praktyce rządzenia może być już zupełnie inaczej.
– Uczciwie trzeba przyznać, że nie tylko wśród republikanów zapanował w ostatnim czasie ferment, jeśli chodzi o politykę amerykańską wobec Ukrainy i Rosji. Grupa postępowców z Partii Demokratycznej wysłała list wzywający do negocjacji z Rosją i być może wycofania się z części sankcji. Po zmasowanej krytyce ze strony reszty demokratów z listu się wycofali i tłumaczyli, że powstał dawno i został wysłany przez przypadek. Niesmak jednak pozostał.
– Zacznijmy od tego, że grupa postępowców w Izbie Reprezentantów to ok. 100 osób i jest skrzydłem, z którym demokraci muszą się liczyć. Sam list podpisało 30 osób, z których część po jego publikacji się wycofała. Postępowcy w kwestiach polityki zagranicznej nie byli traktowani poważnie, bo ich najważniejszy postulat dotyczył redukcji budżetu obronnego. Kompletnie nie oglądali się na konsekwencje. Potem, kiedy te głosy ucichły, zaczęto traktować ich nieco bardziej poważnie, ale wychodząc z takimi postulatami jak te zwarte w liście, kompromitują się. I osłabiają wizerunkowo demokratów. Nie będzie to zapewne miało wpływu na wynik wyborczy, ale polityka zagraniczna ma pewne znaczenie w tym cyklu wyborczym. Fakt inwazji rosyjskiej na Ukrainę bardzo Amerykanów zainteresował. I choć to zainteresowanie z czasem opadło, sami widzą, że wojna ma wpływ także na ich życie. I jeśli można było na bazie wypowiedzi McCarthy’ego krytykować republikanów za brak zrozumienia dla wagi tej wojny także dla Ameryki, pojawiają się demokratyczni postępowcy i łagodzą to, co dzieje się w Partii Republikańskiej.
– Dobra wiadomość jest jednak taka, przynajmniej dla nas, Europejczyków, że demokraci i administracja Bidena odcinają się od tych głosów i nie zamierzają ponad głowami Ukrainy negocjować z Putinem. Chcą kontynuować wsparcie dla niej tak długo, jak będzie to potrzebne.
– Tak, jeśli wziąć pod uwagę, że administracja Bidena mogłaby być już tym wielomiesięcznym wsparciem zmęczona i zacząć się zastanawiać, czy wobec wewnętrznych problemów gospodarczych nie przyszła już pora, by się z popierania Ukrainy wycofywać. Takich sygnałów absolutnie nie ma. Biden i jego administracja okazują w tej sprawie dojrzałość polityczną i zrozumienie, jak kluczowa dla bezpieczeństwa świata jest kwestia wspierania Ukrainy w wojnie z Rosją. Na szczęście dla nas potwierdza to pozycję Stanów Zjednoczonych jako światowego lidera i obrońcy systemu opartego na przestrzeganiu prawa międzynarodowego. Możemy być pewni, że dopóki Joe Biden pozostaje prezydentem USA, żadnego wycofywania się z dotychczasowej pomocy dla Ukrainy nie będzie.
– Jednocześnie wyraźnie Stany Zjednoczone sygnalizują, że Europa robi za mało, jeśli chodzi o wsparcie dla Ukrainy. Pomoc USA jest warta więcej niż wszystko to, co robią państwa Unii Europejskiej.
– Stany Zjednoczone są przede wszystkim liderem, jeśli chodzi o wsparcie militarne dla Ukrainy, ale nie wiemy dokładnie, co robią poszczególne państwa, bo nie wszystkie tak jak USA chwalą się wszystkim, co Ukraińcom przekazują. Tu bym więc wyrzutów nie robił, bo polityka informacyjna jest różna i nie zawsze można jasno powiedzieć, co kto dokładnie zrobił. Natomiast w kwestii wsparcia gospodarczego, a tym wszyscy się chwalą, rzeczywiście Europa robi za mało dla zapewnienia bieżącego funkcjonowania państwa ukraińskiego. Punktuje to Kijów, ale coraz głośniej zaczyna to krytykować także Waszyngton. Jeśli już administracja Bidena zaczyna ten problem sygnalizować publicznie, to znaczy, że jest tam spore zniecierpliwienie, jeśli chodzi o Europę.
Rozmawiał: Tomasz Walczak