Czemu ceny prądu są tak wysokie i będą nadal rosnąć? - Bardzo kompleksowo zaniedbaliśmy energetykę. Mamy najwyższy współczynnik udziału węgla w miksie energetycznym, trzykrotnie bardziej intensywną emisyjnie energetykę od typowego kraju unijnego. Musimy więc trzykrotnie więcej płacić za prawo do emisji CO2 – mówi w rozmowie z Tomaszem Walczakiem Jakub Wiech. I dodaje, że nadziei na spadek cen prądu nie ma, ponieważ „z dnia na dzień nie rozwiążemy problemów, które sami sprowadziliśmy sobie na głowę jako państwo, nie przeprowadzając zmian w energetyce”.
„Super Express”: – Jakby mało było rosnących wokół cen, to początek roku wielu może przyprawić o stany przedzawałowe, kiedy otrzymają rachunki za energię, której ceny dramatycznie wzrosną. Podwyżek dałoby się uniknąć?
Jakub Wiech: – Zacznijmy od gazu, którego wzrastające ceny to efekt zawirowań na rynku. Mamy do czynienia z szeregiem czynników, które są dotkliwe, ale ze swojej natury jednak chwilowe. Z jednej strony wychodzimy z okresu pandemicznych lockdownów, co wiąże się z ogromnym wzrostem popytu na surowce energetyczne przy jednocześnie niewystarczającej ich podaży. Jeszcze kilkanaście miesięcy temu producenci gazu czy ropy musieli wykorzystywać tankowce, by magazynować swoje produkty, ponieważ nikt ich nie chciał odebrać. Teraz świat ma ogromny apetyt na energię. Do tego dochodzą także inne czynniki, które przekładają się na cenę gazu.
– Jakie?
– Choćby czynniki atmosferyczne. W Stanach Zjednoczonych huragan Ida spowodował takie spustoszenia, że wstrzymano wydobycie gazu. W Europie flauta zmusiła do uruchomienia elektrowni gazowych, by wypełniły miejsce po niedziałających elektrowniach wiatrowych. Mamy wreszcie czynniki polityczne, choćby nacisk Rosji, który sprawia, że Moskwa ogranicza eksport gazu do Europy.
– To jednak sezonowe problemy, które w końcu miną i ceny gazu jednak spadną?
– W przewidywalnej przyszłości – być może nawet w połowie tego roku – ceny wrócą do przewidywalnych pułapów, znanych sprzed pandemii. Pierwsze jaskółki zmian już widać – dzięki skroplonemu gazowi z USA, który trafił do Europy, ceny za megawatogodzinę spadły ze 180 do 70 euro.
Oczywiście przerzucanie winy na Unię Europejską jest bardzo wygodne, ale nasi rządzący zachowują się trochę jak uczeń, który przez cały rok się obijał i nie uczył, a na koniec roku narzeka, że pani się na niego uwzięła, stawiając mu dwóję. To nasze zaniedbania przede wszystkim kosztują wszystkich Polaków
- A co z cenami za prąd? Ich wzrost też jest tymczasowy i możemy się spodziewać, że rachunki za prąd nie puszczą nas z torbami?
– Tu dobrych wieści nie ma. Mamy bardzo głęboki problem systemowy. Bardzo kompleksowo zaniedbaliśmy energetykę. Mamy najwyższy współczynnik udziału węgla w miksie energetycznym, trzykrotnie bardziej intensywną emisyjnie energetykę od typowego kraju unijnego. Musimy więc trzykrotnie więcej płacić za prawo do emisji CO2. To sprawia, że koszty, które spadają na spółki energetyczne, spadają na końcu na barki obywateli. Mamy więc ekstremalnie wysokie ceny za prąd, które będą jeszcze rosnąć przez następne lata, ponieważ z dnia na dzień nie rozwiążemy problemów, które sami sprowadziliśmy sobie na głowę jako państwo, nie przeprowadzając zmian w energetyce.
– Rząd wini zwłaszcza unijny system handlu emisjami. Ma rację?
– To wtórny wobec zaniechań kolejnych rządów problem, choć rzeczywiście istnieje. Ten system zawiódł jako narzędzie do stymulowania zmian. Ceny praw do emisji ze względu na ryzyko spekulacyjne eksplodowały w bardzo krótkim czasie. Nie byłby to jednak aż taki problem, gdyby polska energetyka przeszła reformy. Nie było ich. Jako państwo nie zrobiliśmy nic, żeby się na to przygotować, i nagle bardzo mocno dotknęła nas obecna sytuacja.
– Rząd chce renegocjować system handlu uprawnieniami. Zbigniew Ziobro wręcz chce unijną politykę klimatyczną wyrzucić do kosza, twierdząc, że doprowadzi nas do ruiny. Rządzący mają jakieś pole manewru?
– Oczywiście przerzucanie winy na Unię Europejską jest bardzo wygodne, ale nasi rządzący zachowują się trochę jak uczeń, który przez cały rok się obijał i nie uczył, a na koniec roku narzeka, że pani się na niego uwzięła, stawiając mu dwóję. To nasze zaniedbania przede wszystkim kosztują wszystkich Polaków. Nawet jeśli możemy czynić zarzuty, zwłaszcza pod adresem systemu handlu emisjami, to musimy jednak zrozumieć jedno.
Możemy Unię Europejską opuścić, ale ona z powodu naszego wyjścia nie zrezygnuje z regulacji klimatycznych, które będą coraz dotkliwsze dla tych, którzy się do nich nie dostosują. Nasi najwięksi partnerzy handlowi w Unii pozostaną i pośrednio będziemy naciskami tymi samymi regulacjami (...) Nie tylko nie uciekniemy więc przed polityką klimatyczną UE, lecz także dokonamy widowiskowego samobójstwa polskiej gospodarki
– Co takiego?
– Że w Unii jesteśmy w tej kwestii osamotnieni. Problem nie jest tak bardzo dotkliwy dla innych krajów unijnych, jak jest dotkliwy dla Polski. Jesteśmy węglowym rodzynkiem w UE i trudno nam zbudować jakąkolwiek koalicję, która skutecznie mogłaby zreformować ten system w pożądanym przez nas kierunku. To było zresztą widać na ostatnim szczycie unijnym, na którym próbowaliśmy montować pewną grupę we współpracy z Francją, Czechami i Słowacją. Te wysiłki spełzły jednak na niczym. Nie ma się co łudzić, że zainteresujemy naszą narracją wystarczająco dużo krajów, ponieważ polski argument o obronie emisyjności już po prostu nie działa.
– Przeciwko sobie mamy nie tylko kraje członkowskie, lecz także Komisję Europejską, dla której polityka klimatyczna jest jednym z fundamentów obecnego mandatu. I zamiast ją łagodzić, stawia sobie coraz ambitniejsze cele.
– No właśnie. Innej drogi dla Polski niż dostosowanie się do unijnej polityki klimatycznej po prostu nie ma. Odrzucenie jej lub grożenie wystąpieniem z systemu handlu emisjami to zwykły populizm. Tego nie da się zrobić jednostronnie, ponieważ jest to prawo wspólnotowe. Możemy próbować przed tym uciec, wychodząc z Unii Europejskiej, ale to i tak nic nie da.
– Czemu? Nie brakuje w PiS i okolicach głosów, że tylko polexit może nas uchronić przed zgubnymi skutkami polityki klimatycznej.
– Oczywiście, my możemy Unię Europejską opuścić, ale ona z powodu naszego wyjścia nie zrezygnuje z regulacji klimatycznych, które będą coraz dotkliwsze dla tych, którzy się do nich nie dostosują. Nasi najwięksi partnerzy handlowi w Unii pozostaną i pośrednio będziemy naciskami tymi samymi regulacjami. Choćby projektowanym właśnie mechanizmem cła węglowego, który będzie uderzać w gospodarki wysoce emisyjne i dokładać cła obliczone na podstawie emisji tych gospodarek. W takim wypadku polski eksport do krajów unijnych byłby hamowany. Nie tylko nie uciekniemy więc przed polityką klimatyczną UE, lecz także dokonamy widowiskowego samobójstwa polskiej gospodarki.
Przystępując do Unii Europejskiej, można było się spodziewać, jaka będzie polityka klimatyczna w przyszłości. Od 2007 r. wiedzieliśmy, że UE chce drastycznie ciąć emisję i budować duże potencjały w zakresie odnawialnych źródeł energii. Od 2011 r. wiedzieliśmy, że będzie szła w kierunku niemal zerowej emisyjności w 2050 r. Przez te lata absolutnie nic nie zrobiliśmy w tej sprawie
– W ogóle mam wrażenie, że rządzących i polityka klimatyczna, i system handlu emisjami nagle zaskoczył. A przecież istnieje on od 2005 r. i nie była to hiszpańska inkwizycja, której nikt się nie spodziewał.
– W ogóle wszystkie rządy po 1989 r. zawiodły w tej sprawie. Zresztą przystępując do Unii Europejskiej, można było się spodziewać, jaka będzie polityka klimatyczna w przyszłości. Od 2007 r. wiedzieliśmy, że UE chce drastycznie ciąć emisję i budować duże potencjały w zakresie odnawialnych źródeł energii. Od 2011 r. wiedzieliśmy, że będzie szła w kierunku niemal zerowej emisyjności w 2050 r. Przez te lata absolutnie nic nie zrobiliśmy w tej sprawie. Mało tego, jeszcze w 2021 r. otwieraliśmy nowe moce węglowe w Turowie. Licząc od 2004 r., mieliśmy mnóstwo czasu, by się choć trochę do zapowiedzianych zmian przygotować.
– To w ogóle było wykonalne?
– Mieliśmy na chociaż częściowe dostosowanie się 17 lat. Niemcy swoją transformację energetyczną, nazywaną tam Energiewende, stworzyli od podstaw w ciągu 20 lat, poczynając od roku 2000. Gdybyśmy w Polsce z podobną konsekwencją przeprowadzali transformację energetyczną, stawiając na energię jądrową, nie blokując energetyki wiatrowej na lądzie, bylibyśmy dziś w zupełnie innej sytuacji. Mielibyśmy już przynajmniej jedną działającą elektrownię jądrową, duże moce w energetyce wiatrowej, co automatycznie zmniejszyłoby naszą emisję, a więc nie musielibyśmy płacić dziś tak dużo za energię elektryczną. Nie musielibyśmy więc tak bardzo obawiać się o konkurencyjność polskiej gospodarki i budżety domowe Polaków. Dziś nie płacimy za walkę z globalnym ociepleniem, ale za naszą walkę z nią.
– Tym bardziej że pieniędzy na zmiany nie brakowało – jako państwo mieliśmy do wykorzystania fundusze z handlu emisjami.
– Pieniądze z handlu emisjami to jedno. Druga sprawa to pieniądze, które dorzuciliśmy do górnictwa i energetyki węglowej w latach 1990–2016. To imponujące 230 mld zł, za które zbudowalibyśmy sobie dwa programy jądrowe, jakie budujemy teraz. Mielibyśmy energetykę opartą w 60–70 proc. na atomie i bylibyśmy jak Francja.
– Tylko czy odejście od węgla było politycznie do zrobienia? Wiemy, że górnicy to grupa zawodowa, na którą chuchają i dmuchają wszyscy politycy w III RP.
– Na pewno dało się zrobić więcej, niż realnie zrobiono. Rządowi Jerzego Buzka, czyli ostatniej ekipie, która poważnie podeszła do reformy górnictwa, poprzez ambitne i odważne reformy udało się doprowadzić do rentowności górnictwa. Postawiono też wtedy sprawę jasno: od węgla będzie się w Polsce odchodzić. Niestety, kolejne rządy wysiłek rządu Buzka wyrzucały do kosza i nie kontynuowały jego polityki. Nawet obecny rząd, który doprowadził do przełomowej decyzji, czyli podpisania umowy społecznej z górnikami, która wyznacza ramy czasowe odejścia od węgla, mógł przeforsować korzystną dla Polski politykę. Zabrakło jednak konsekwencji i ambicji. Tym bardziej że górników nie ma już w Polsce tak wielu. To sektor, który zatrudnia 80 tys. osób, czyli porównywalnie z popularną siecią marketów.
– Wspomniał pan, że nie da się z dnia na dzień zmienić polskiej energetyki. Ile czasu zajęłoby na przykład zbudowanie elektrowni atomowej, która sprawiłaby, że ceny za energię elektryczną mogłyby spaść?
– Jeśli chodzi o energetykę jądrową, to jest to perspektywa kilkunastu lat. Plany w zakresie budowy atomu, które mamy, czyli uruchomienie pierwszego bloku w 2033 r. są już nie do zrealizowania. Znacznie szybciej do systemu mogłyby wchodzić odnawialne źródła energii, zwłaszcza energetyka wiatrowa, która jest po prostu blokowana przez ustawę odległościową. Ten temat co jakiś czas wraca do debaty politycznej, ale nic się w tej sprawie de facto nie dzieje i bardzo potrzebna technologia, jaką jest energetyka wiatrowa, nie jest w Polsce rozwijana. W związku z czym musimy się liczyć z tym, że ceny za prąd będą w naszym kraju rosły i wysokie rachunki za prąd staną się po prostu codziennością.
Rozmawiał Tomasz Walczak