Prowadząca program dziennikarka Alina Makarczuk urodziła się na zachodzie Ukrainy i od lat mieszka w Polsce. Jak sama mówi, jej misją jest mówienie o wojnie na Ukrainie, bo obawia się, "że jeśli nie zaczniemy o tym mówić, to winni nie zostaną pociągnięci do odpowiedzialności". Jej gościem była dziś Kataryna Suchomłynowa, mieszkanka Mariupola, aktywistka oraz miejska radna. W programie zdała dramatyczną relację z oblężonego miasta, które jest jednym z symboli heroicznego oporu Ukrainy przed rosyjskim agresorem. Miasto zmaga się nie tylko z wrogim wojskiem, ale również z wywołanym przez wojnę kryzysem humanitarnym
- Zawsze mówię, że brak prądu, czy wody nie jest w tym wszystkim najgorsze. Najbardziej przykry jest widok ludzi, którzy nie mogą zaspokoić swoich podstawowych potrzeb. Byłam świadkiem sytuacji, w której ludzie, którzy wyszli po wodę byli ostrzeliwani po drodze przez rosyjską armię. Byłam świadkiem, jak ludzie rozpalali ognisko, żeby coś ugotować, a pod ich nogi rzucono miny. Widzę wodę, ale nie mogę do niej podejść, bo mogę zginąć - mówiła Kataryna Suchomłynowa.
Katarynie Suchomłynowej udało się wyjechać z Mariupola, co było o tyle trudno, że miasto było cały czas oblężone przez rosyjską armię. Wraz z córką i dwiema dziewczynkami musiała przejechać przez rosyjskie posterunki. A jak wiemy z relacji z tej wojny, rosyjscy żołnierze nie cofają się nawet przed strzelaniem do cywili.
- Na moich oczach przeszukiwali i rozbierali mężczyzn, czy nie mają patriotycznych, ukraińskich tatuaży. Bardzo się bałam kiedy z córką wyjeżdżałam z Mariupola. W moim aucie były wtedy dwie rodziny. Moja nastoletnia córka i jeszcze dwie dziewczynki. [...] gdy miałyśmy okazję się wykąpać kazał im nie myć włosów i ponownie założyć brudne ubrania, żeby wyglądały jak najmniej atrakcyjnie - mówiła Suchomłynowa.
Rozmówczyni Aliny Makarczuk przyznała, że Mariupol broni się dzięki odwadze ukraińskich obrońców. Jak przyznała, mer miasta przebywając na Zaporożu wciąż sprawuje urząd i nie pozwala, aby Rosjanie przejęli Mariupol administracyjnie. Jednak miasto dalej znajduje się w trudnym położeniu.
- Dzięki naszej wojskom, obrońcom, piechocie morskiej, ukraińskim wojskowym. [...] Niestety cały czas w Mariupolu przebywa ok. 100 tys. osób, nie wiemy też jak wiele osób wywieziono do Rosji. [...] Ludzie umierali w wyniku wygłodzenia, jak i w wyniku ostrzału. Już wtedy zmarłych było ok. 20 tys. teraz ta liczba zbliża się do 30 tys. - ostrzegała aktywistka.
Wiele osób niezorientowanych w geopolityce Ukrainy, może nie wiedzieć dlaczego Mariupol jest tak zawzięcie atakowany przez Rosjan. Okazuje się, że Putin miał osobiste powody do uderzenia na miasto.
- Putin obraził się na Mariupol. To rosyjskojęzyczne miasto, przed 2014 rokiem [wtedy doszło do aneksji Krymu - dop. red.] było przyjazne Rosji [...]. Putin spodziewał się, że pójdzie tak łatwo jak w Doniecku, chciał czerwonych dywanów, czy kwiatów, ale się nie doczekał. Oczekiwał ciepłego powitania. Odbudowywaliśmy nasze miasto, chcieliśmy zrobić z niego miasto ukraińskich marzeń. Za to właśnie zrzucił nam bomby na głowy - mówiła Suchomłynowa.
Gość programu zaapelowała również do krajów zachodu o dalsze nakładanie sankcji i wspieranie Ukrainy. Jak zaznaczyła, dramat ludności cywilnej, to nie są tylko "obrazki w telewizji". Zarzuciła, że dalsze kupowanie surowców energetycznych od Rosji to finansowanie ludobójstwa, którego dopuszcza się rosyjska machina wojenna.