"Super Express": - W poniedziałek obudzimy się w świecie bez Aleksandra Łukaszenki?
Stanisław Szuszkiewicz: - Obawiam się, że nie. Tegoroczne wybory prezydenckie nie znamionują zmiany. To, z czym mieliśmy do czynienia w poprzednich latach - masowe fałszerstwa czy zamykanie ust opozycji - jest obecne także tym razem. Wszyscy jesteśmy zdania, że brak przedstawicieli opozycji w komisjach wyborczych czy pięciodniowe głosowanie to niesłychane pole do nadużyć. Łukaszenko konsekwentnie wciela w życie zasadę: "nieważne, kto głosuje, ważne, kto liczy głosy". Mimo prób przypudrowania wizerunku i krygowania się przed Zachodem, nadal walczy z demokracją. Niestety, skutecznie.
- Kiedy podpisywał pan wraz z Borysem Jelcynem i Leonidem Krawczukiem układ białowieski rozwiązujący Związek Radziecki, przypuszczał pan, że niepodległa Białoruś będzie uznawana za ostatnią dyktaturę Europy?
- Przyznam, że wtedy nie patrzyłem tak daleko w przyszłość. Dziś widzę, że brak demokracji w zachodnim rozumieniu i realnej opozycji czy też zagadkowe zniknięcia ludzi pokojowo walczących z władzą to problem nie tylko Białorusi. Ten rak toczy niemal cały obszar byłego Związku Radzieckiego. Znamienny jest przykład samej Rosji. Mamy tam do czynienia z systemem monopartyjnym, gdzie rządzi garstka ludzi, a opozycja parlamentarna to figuranci. Niestety, żaden z naszych krajów nigdy nie zaznał prawdziwej demokracji. Jej budowa zajmie lata.
- Wielka kariera obecnego prezydenta zaczęła się pod koniec 1993 r., kiedy oskarżył pana o łapówkarstwo...
- Łukaszenko był wtedy przewodniczącym komisji walczącej z korupcją. Potraktował to stanowisko jako trampolinę do wielkiej polityki. Wyszedł chyba z założenia, że jeżeli on kradnie, muszą kraść wszyscy. Rzucił więc kłamliwe oskarżenia wobec mnie i kilkudziesięciu innych urzędników państwowych. Mieliśmy jakoby defraudować publiczne pieniądze. Do dziś cała jego polityka opiera się na kłamstwie. Przestrzegałbym więc Unię Europejską przed próbami dogadywania się z Łukaszenką. To człowiek, który mentalnie nie potrafi wyzwolić się z radzieckiego sposobu myślenia. Nawet jeśli składa jakieś obietnice, nigdy ich nie dotrzymuje.
- Czy w czasie pana rządów zapowiadał się na człowieka, jakim dziś zna go międzynarodowa opinia publiczna?
- To typ oportunisty. Kiedyś należał do Białoruskiego Frontu Narodowego - dziś niemiłosiernie go tępi. W połowie lat 90. machał flagą biało-czerwono-białą - symbolem niezależności Białorusi, kiedy flaga ta była już na cenzurowanym. Potem postanowił zostać epigonem Związku Radzieckiego. Jego miłość do sowieckiej przeszłości trwa do dziś.
- Był jedynym posłem, który głosował przeciwko rozwiązaniu ZSRR...
- To kolejne jego kłamstwo, które ma uwiarygadniać jego niezłomną postawę. Kiedy parlament głosował nad układem białowieskim, nie było go nawet na sali, co potwierdzają protokoły obrad.
- Łukaszenko sam chyba nie mógłby zaistnieć w polityce. Ktoś za nim stał?
- Był protegowanym ówczesnego premiera Wiaczesława Kiebicza. Jemu nie wypadało mówić głupstw i bezczelnie kłamać. Od tego był właśnie Łukaszenko. Miał wolną rękę i mógł rzucać kalumnie na wszystkich i nic mu za to nie groziło. Kiebicz nie zdawał sobie jednak sprawy, że stworzy potwora, który nie tylko zmiecie politycznych adwersarzy, ale także jego samego.
- W 1996 r. Łukaszenko skupiał już w zasadzie pełnię władzy. Jak doszło do tego, że w tak krótkim czasie udało mu się podporządkować cały kraj?
- Mam wrażenie, że przeczytał w życiu jedną książkę - "Księcia" Machiavellego. Musiała być to jednak lektura bardzo dokładna. Nauczył się z niej, że jeżeli chce utrzymać władzę, potrzebuje wrogów - zarówno wewnętrznych, jak i zewnętrznych. Tych pierwszych było bardzo łatwo znaleźć - byli nimi wszyscy, którzy się z nim nie zgadzali.
- Obecny prezydent widzi Białoruś mocno ulokowaną na Wschodzie. Pan z kolei był zwolennikiem zwrócenia się ku Zachodowi...
- Zawsze uważałem, że Białoruś powinna być blisko krajów zachodnich, ale nigdy nie uważałem, że należy odwracać się od Rosji. Jedyna droga, którą widzę dla mojego kraju, to jednoczesne utrzymanie dobrych stosunków zarówno z Zachodem, jak i Rosją. Dla myślącego po radziecku Łukaszenki jedynym możliwym sojusznikiem stała się Rosja. Kremlowi oczywiście było to na rękę. Nagle znalazł się człowiek, z którym łatwo się dogadać i zmusić do ustępstw. Kiedy Łukaszenko popadał w kłopoty, Moskwa wyciągała rękę. Przypomnijmy zmiany w konstytucji, mające dać mu nieograniczoną władzę. Do Mińska przyjechała delegacja rosyjska z ówczesnym premierem Wiktorem Czernomyrdinem, która gorąco poparła ten pomysł i dołożyła starań, żeby ułatwić mu wprowadzenie zmian. Jeśli ma się takich mocodawców, można robić, co się chce.
- Mimo wszystko nie można powiedzieć, że cały naród go nienawidzi. Ma wielu wiernych zwolenników. Czemu?
- Oczywiście nie da się zaprzeczyć, że są tacy, którzy nadal ufają Łukaszence. Nie jest to jednak aż tak duże poparcie, o jakim mówi się oficjalnie. Ok. 20 proc. społeczeństwa jest gotowe na niego zagłosować. To ludzie, którzy - tak jak ich wódz - są przesiąknięci duchem sowieckim. Z rozrzewnieniem wspominają czasy poprzedniej epoki, a działania Łukaszenki, który reanimuje radziecką przeszłość, doskonale wpisują się w ich sposób postrzegania świata.
- A może jest tak, że białoruska opozycja straciła kontakt z ludźmi. Mówi do nich językiem, którego nie rozumieją?
- Oczywiście, zgodziłbym się z pana pierwszym stwierdzeniem - jako opozycja nie docieramy do zwykłych ludzi. Przyczyn jednak szukałbym gdzie indziej. Proszę zwrócić uwagę, że jedyny głos, jakim dysponujemy, to zaledwie dwie gazety o łącznym nakładzie 60 tys. egzemplarzy. Ukazują się zresztą raz w tygodniu i to tylko w największych miastach. Po drugiej stronie mamy nie tylko największy reżimowy dziennik o znamiennej nazwie "Sowiecka Białoruś", który ukazuje się w półmilionowym nakładzie. Łukaszenka ma też po swojej stronie państwową telewizję. Na prowincji często bywa tak, że ta telewizja to jedyne źródło informacji o świecie. Tam opozycjonistów przedstawia się jako zdrajców, których finansuje polski wywiad. Trudno więc dziwić się, że wielu Białorusinów albo nas nie zna, albo po prostu przyjmuje oficjalną propagandę. Wkładamy wiele sił w to, żeby o nich walczyć. Nie jest to jednak proste.
- Obcując z oficjalnymi mediami, ma się wrażenie, że Białoruś to najlepszy z możliwych światów. Po co więc go zmieniać?
- Jeśli porównamy zarobki Białorusinów i mieszkańców krajów UE, które z nami graniczą, okaże się, że zarabiamy pięć razy mniej niż Polacy i trzy razy mniej niż Litwini. Jednak otaczający nas świat przedstawiany jest w starym radzieckim stylu: jako źródło wszelkich patologii i biedy. Jedynie na Białorusi ludziom żyje się dobrze. Wielu widzi to jawne kłamstwo, ale boi się przeciw niemu zaprotestować. W kraju, gdzie większość zatrudnionych pracuje dla państwa, a możliwości znalezienia innej pracy nie ma, nawet głodowe pensje stają się rzeczą, o którą trzeba dbać, żeby mieć co włożyć do garnka. Takie myślenie panuje wśród wielu obywateli. Strach to obok kłamstwa główny oręż Łukaszenki w walce o utrzymanie władzy.
- Rządy Łukaszenki nie podobają się również wielu mieszkającym na Białorusi Polakom. Są chyba jedyną mniejszością, z którą toczy on otwartą wojnę.
- Walczy on z każdym, kto podważa jego władzę. Niewielu jest Polaków, którym podobają się rządy Łukaszenki. Doskonale zdają sobie sprawę ze zbrodni i wypaczeń reżimu. Mają jednak więcej informacji na ten temat niż przeciętni Białorusini. Na zachodnią Białoruś, gdzie żyje przeważająca liczba Polaków, docierają polskie media - radio i telewizja, w których nie ma wyrozumiałości dla dyktatorskich rządów. Ta wiedza jest dla Łukaszenki bardzo niebezpieczna.
- Czy w niedzielę na głównym placu Mińska zbierze się opozycja, żeby zaprotestować przeciwko fałszerstwom wyborczym?
- Znacznie lepiej byłoby liczyć głosy, a nie wychodzić na ulicę. Nie spodziewamy się jednak uczciwych wyborów, więc pojawimy się w niedzielę na placu Październikowym w centrum Mińska. W czwartek odbywała się próba generalna niedzielnego wiecu. Pojawiło się około tysiąca osób. Mam nadzieję, że w dniu wyborów pojawi się ich więcej.
Stanisław Szuszkiewicz
Pierwszy i jak dotąd ostatni przywódca wolnej Białorusi